Page 228 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 228

Binele stała pochylona i zastygła pod gradem ciosów. Opanowała ją zimna
           ciekawość, jak daleko Josele się posunie, do czego był zdolny. Kiedy jednak
           poczuła spływającą po jej karku strużkę krwi, rzuciła się do ucieczki.
              Słyszała, jak woła za nią:
             – Chodź tutaj! Wracaj tu natychmiast!
              Wybiegła na ulicę i uciekała przed siebie, obiema rękami trzymając się za
           głowę. Kiedy krew zaczęła przeciekać jej przez palce, wbiegła do bramy, zastukała
           do dozorczyni i poprosiła o kawałek szmaty, by przyłożyć coś do rany.
              Gojka na jej widok przeżegnała się i zapytała:
             – Czy w Łodzi już też wybuchła rewolucja? – Binele powiedziała jej, że prze-
           wróciła się na ulicy. Dozorczyni ponownie przeżegnała się i burknęła:
             – To zły znak. Lada dzień na ulicach poleje się krew.
              Kobieta przemyła ranę Binele i rozszlochała się. Jej najmłodszy syn wyjechał,
           by dołączyć do polskiego batalionu, który miał wrócić z Rosji. Jej starszy syn
           przyłączył się do Legionów Piłsudskiego w Austrii. Kiedy uwięziono Piłsudskiego
           w twierdzy magdeburskiej, legiony rozpadły się. Teraz uwolnią „wodza” i chłopcy
           pójdą bić się za Polskę.
              – I kto będzie im obcierał rany z krwi, Jezusie kochany? – wzdychała żałośnie.
           Nachyliła się nad raną Binele i zawołała:
             – Olaboga! Przecież ty masz rozbitą głowę!
             Nie chciała wypuścić Binele ze swojej izdebki, dopóki krew nie przestanie
           płynąć i dalej opowiadała o swoich „chłopcach”, którzy wyjechali, by bić się
           o wolną Polskę.
              Gdy Binele wyszła z powrotem na ulicę, pozwoliła się nieść wzburzonemu
           tłumowi. Twarze mijających ją ludzi były przestraszone, napięte, rozradowane,
           wykrzywione uśmiechem lub łzami – niczym maski na wielkiej maskaradzie.
           Sprzedawcy gazet biegali po ulicach i krzyczeli zachrypniętymi głosami:
             – Ekstra wydanie! Rewolucja rozlewa się na całą Rosję! Wojna się kończy!
              Binele miała wrażenie, że patrzy na wzburzone miasto przez grubą, gęstą
           zasłonę. Nic jej nie bolało. Była otępiała, ogłuszona. Dopiero późnym wieczorem
           ruszyła do domu. Pomału wspinała się po schodach i spod brwi zerkała w górę,
           żeby zobaczyć, czy czekała tam na nią straszna postać karzącego ojca. W panu-
           jącym w górze półmroku nie było nikogo. Rzuciła się na łóżko w ubraniu. Dopiero
           teraz rana zaczęła ją boleć. W jej głowie pulsował ból, jak gdyby ktoś walił w nią
           młotem. Jednak jeszcze dotkliwiej paliła ją jątrząca rana w jej sercu.
              Wszystkim w warsztacie, a także Mojszemu opowiedziała, że przewróciła się
           na chodniku. Mojsze poszedł z nią do felczera, który oczyścił ranę i obwiązał jej
           głowę bandażem.
              – Widzisz, Binele – Mojsze objął ją i mocno przycisnął do siebie. – Czy chcesz,
           czy nie, żyjesz w czasach rewolucji – rozgadał się o burzy, o morzu, które wystą-
           piło z brzegów. – I tu… w Niemczech – mruczał z entuzjazmem do jej ucha – też
    228    się wkrótce przeleje. Wszystko się rozszaleje, zobaczysz. Tu również rozpęta się
   223   224   225   226   227   228   229   230   231   232   233