Page 226 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 226
– To, co mówię. Pamiętasz demonstrację? W zeszłym tygodniu podszedł do
mnie na ulicy młody człowiek i powiedział mi, że widział nas idących razem na
demonstracji, a potem jeszcze parę razy na ulicy. Powiedział mi też, że jest twoim
narzeczonym i prosił mnie, żebym cię zostawił w spokoju. Poważny, wytworny
młody człowiek. Czy to prawda, że jesteś jego narzeczoną?
Zajęło jej trochę czasu, zanim przemogła się i potwierdziła:
– Tak, to prawda.
Wyszli z lasu i Binele wiedziała, że to, co wydarzy się teraz, będzie najważniej-
szym momentem w jej życiu. Utraci Jankewa i już nigdy więcej go nie zobaczy.
Chociaż nie – być może będzie go widywać. Zabrał ją przecież dzisiaj ze sobą do
konstantynowskiego lasu, poradził jej też, żeby się zapisała do „Harfy” i uczyła
się tam czytać i pisać. Pewnie nadal będzie wdawał się z nią w rozmowy o „zim-
nych” sprawach, tak jak dzisiaj – ale już nigdy nie będą sobie bliscy.
Nagle pójście z nim do domu, ta odrobina czasu, który mogła dziś jeszcze z nim
spędzić, wydało się jej nie do wytrzymania. Zerwała się z miejsca i nie oglądając
się za siebie puściła się pędem, uciekając od niego. Słyszała, jak wołał za nią,
słyszała za sobą odgłos biegnących kroków. Ale nie pozwoli, żeby ją dogonił. Już
raz wygrała z nim wyścig. On pewnie wytęży wszystkie siły, żeby ją złapać, jednak
ona zrobi to samo i ucieknie. Tyle, że jej serce zbyt mocno biło i prosiło nogi,
żeby się poddały, żeby zatrzymały się i zaczekały na niego, i straciła zaufanie do
siebie. Tymczasem coraz wyraźniej słyszała odgłos kroków biegnącego za nią
Jankewa. Okazało się, że nie doceniła jego sił, jego determinacji.
Gdy tylko skręciła za róg, wbiegła do pierwszej z brzegu kamienicy i wspięła
się na piętro. Usłyszała, jak Jankew przebiegł obok. Kiedy wyszła z powrotem
na ulicę, nie było po nim śladu. Na zewnątrz było już ciemno, a w kątach bram
leżeli pijacy. Jeden z nich, który leżał na chodniku z nogami w rynsztoku, wołał
za nią. Ulica była ciemnym tunelem – bez odrobiny światła.
W nocy, kiedy leżała na posłaniu, nie mogła przepędzić sprzed oczu obrazu
Jankewa. Jego twarz spływała do niej z szyb, opadała z sufitu, wypływała z każ-
dego kąta prosto do niej – znikając po drodze.
Następnego dnia nie potrafiła usiedzieć w warsztacie. Kiedy tylko majster
wyszedł na chwilę z pokoju, doskoczyła do okna i wyjrzała na ulicę. Może Jan-
kew stoi naprzeciwko? Może będzie przechodził obok? W południe wybiegła na
zewnątrz i lustrowała wzrokiem wzburzony, podniecony tłum. W całym mieście
wrzało. Binele wiedziała już, że w Rosji wybuchła rewolucja. Głupotą było więc
oczekiwać, że Jankew będzie dziś o niej myślał. „Nie chcę go widzieć… Już nigdy!”
– zapewniała się, po czym pobiegła do tkalni Zejwela Malkesa, gdzie pracował
Jankew i przez całą południową przerwę sterczała naprzeciwko z oczami utkwio-
nymi w bramę – mając nadzieję, że może wyjdzie na zewnątrz. Był pogodny,
marcowy dzień i powietrze pełne było wiosennych obietnic.
Gdy po pracy wyszła na ulicę, rozejrzała się dookoła w nadziei, że może
226 Jankew czeka tam na nią. Poczuła na ramieniu czyjąś rękę.