Page 224 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 224

Ale Jankew był tego dnia zamknięty w sobie i milczący. Kiedy w końcu zaczął
           mówić, opowiadał jej o konstantynowskim lesie, o tym, że tu właśnie odbywały
           się pierwsze nielegalne zgromadzenia Bundu, że w roku 1905 rozstrzelano tu
           robotników , którzy walczyli na barykadach, postawionych z przewróconych
                    9
           tramwajów, wyrwanych bram, wywróconych latarni. Podczas pogrzebów ofiar
           oddziały Kozaków napadały na kondukty pogrzebowe i „winnych” przyprowa-
           dzano do tego oto lasu, żeby ich rozstrzelać – pomiędzy mrocznymi, smutnymi
           sosnami. Słowa Jankewa jeszcze bardziej przygnębiły Binele.
              Nie namyślając się, zapytała go:
             – A ty… czy poszedłbyś walczyć na barykadę i dał się zabić?
              Odpowiedział jej niepewnym głosem:
             – Na barykadę poszedłbym… A jeśli chodzi o to, czy dałbym się zabić… Nie
           znam sam siebie tak dobrze, żeby to wiedzieć… ale myślę, że w ogniu walki nie
           ma czasu na to, by stawiać sobie takie pytania.
              Spacer nie sprawiał Binele najmniejszej przyjemności. Za każdym razem,
           kiedy pomiędzy nimi nie było żadnego krzaku czy drzewa i Jankew zbliżał się do
           niej na odległość mniejszą niż jeden krok, serce w jej piersi zaczynało bić tak
           mocno, że aż bolało. I wówczas, gdy z bliska podchwytywała aksamitne, ciepłe
           spojrzenie jego wilgotnych i tego dnia dziwnie zachmurzonych oczu, czuła, że
           tonie w jego smutnej tęsknocie. Była zła na siebie. „Co się ze mną dzieje? Czy
           mało miałam do czynienia z mężczyznami?” – łajała się. „Przecież nienawidzę
           ich wszystkich… Wszystkich… oprócz Pięknego Mojszego”.
              Nie mogła sobie wybaczyć, że słowa Jankewa brzmiały dla niej piękniej
           niż słowa Mojszego, nawet kiedy Jankew mówił o rzeczach, o których w ogó-
           le nie miała ochoty słuchać. Piękny Mojsze był bardziej utalentowany, miał
           wszelkie atuty, by zostać wielkim mówcą. Potrafił gładko mówić, miał teatralny,
           potoczysty głos i wszystko, co mówił, było „lekkostrawne”, nawet gdy używał
           trudnych słów. Gdy Jankew mówił, jego słowa przedzielone były długimi chwi-
           lami ciszy i trzepotały w powietrzu, niepewne i drżące, a mimo to wwiercały
           się w umysł i serce. Często przestawała rozumieć, co mówił. Słuchała, nie
           przysłuchując się. Chłonęła tylko bolesną słodycz każdego dźwięku, razem
           z tym czymś ukrytym, jasnym, które promieniowało z niego i przenikało jej
           ciało.
              Nagle połapała się, że przestał mówić o zimnych, obcych sprawach, które tak
           mało miały wspólnego z tym, co działo się między nimi obojgiem. Teraz Jankew
           zaczął odgrzebywać wspomnienia. Przypomniał jej wieczór, kiedy pierwszy raz




           9    W latach 1905–1908 las miejski po północnej stronie Szosy Konstantynowskiej stał się miejscem
             straceń wielu rewolucjonistów. Na terenie dawnej rosyjskiej strzelnicy wojskowej zginęło ponad
             100 osób, choć liczba ta mogła być jeszcze większa. Wśród zabitych byli polscy i żydowscy rewo-
    224      lucjoniści.
   219   220   221   222   223   224   225   226   227   228   229