Page 220 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 220
piersią, lekkim i równym krokiem, swobodnie wymachując rękoma, zrozumiała
nagle wszystko to, co Piękny Mojsze, Cypora i inne przyjaciółki z fabryki i warsztatu
próbowali jej w taki zawiły sposób wytłumaczyć. Ona, Binele, należała do tego
tłumu bladych, wycieńczonych, obdartych kobiet i mężczyzn, którzy tego dnia
wyglądali na tak pełnych sił, tak odświętnie. Należała do nich – razem z Jankewem.
Wszyscy, którzy maszerowali wokół niej byli jej prawdziwymi siostrami i braćmi,
tak jak Cypora, która była jej bliższa niż rodzona siostra i której obecność Binele
czuła też teraz obok siebie. Wszyscy oni chcieli jedynie dobrego, godnego życia
dla każdego. Binele nie miała wprawdzie pojęcia, jak zamierzali to osiągnąć, ale
wiedziała, że jej miejsce było pośród nich. Byli jej rodziną. Czuła wyraźnie, jak
jej radość z maszerowania obok Jankewa wibrowała i niosła się poprzez szeregi
demonstrujących, czuła, jak razem z nią cieszyły się tysiące.
Przyglądała się ukradkiem Jankewowi i mówiła sobie w duchu: „Nigdy nie
miałam domu. Teraz moim domem będzie „Harfa”. Jeśli on, ten wspaniały mężczy-
zna, który idzie obok mnie, tam przynależy, jest to miejsce i dla mnie. A Mojsze?
Piękny Mojsze, który tak mnie kocha, a ja nie wiem, jak mu się odwdzięczyć za
to wszystko, co daje mi z siebie… za miłość. Co będzie z nim?”
Jej oczy napełniły się łzami, mimo że akurat teraz czuła się taka silna. Od-
kąd poprzedniego dnia spotkała Jankewa, ciągle chciało się jej płakać. I teraz,
kiedy cała masa ludzi zaczęła śpiewać razem z Jankewem: In zalcikn jam fun
menczleche trern… , tak się rozszlochała, że ledwo widziała gdzie stawia kroki.
2
Jankew złapał ją za rękę i patrząc na nią szeroko rozwartymi ze zdumienia
oczami, zapytał:
– Dlaczego płaczesz, Binele?
– Bo… Bo jest mi dobrze… – wyjąkała.
2
Kiedy Jankew po raz pierwszy zabrał Binele ze sobą do „Harfy”, wszystkie po-
mieszczenia wypełnione były po brzegi. W wielkiej sali klubu ludzie stali głowa przy
głowie. Z Rosji dotarły wspaniałe nowiny – rosyjski lud burzy się. W Niemczech
również wrzało. Uciśniony i zgnębiony człowiek – robotnik, chłop, żołnierz – nie
chciał dłużej dźwigać kajdan swego losu. Jarzmo na jego karku pękało z ogłu-
szającym, alarmującym trzaskiem.
Człowieczek w cienkich okularach zaczepionych za uszy sznurkiem z jednej
strony i drutem z drugiej, spacerował tam i z powrotem po podium. Przechadzał
się tak blisko krawędzi, iż zdawało się, że jeśli za bardzo da się ponieść swoim
słowom, spadnie na salę. Wznosił pięści i tak rzucał swoją siwą czupryną, że
2 (jid.) W słonym morzu ludzkich łez… – pieśń dedykowana Bundowi do słów napisanych przez Szy-
220 mona An-skiego w 1901 r.