Page 204 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 204
Nie było czasu, by zajmować się sobą, wsłuchiwać się w siebie. Tylko nocami,
kiedy leżał na posłaniu, mógł słuchać wewnętrznego głosu, zadawać mu pytania,
polemizować, wybiegać myślami trochę dalej. „Ważne jest też, żebym nie był jak
ten kawałek szkła, żebym nie tylko odzwierciedlał to, co wokół, lecz zachował
moją własną barwę” – mówił sobie.
Kiedy Jankew dorobił się pierwszego nowomodnego „przechodzonego” gar-
nituru, wystroił się w niego i poszedł do sztibla Mejera Wajskopa, by spotkać się
z Baruchem. Był zimowy, szabasowy wieczór po Hawdali. W sztiblu zgromadził się
spory tłum chasydów, którzy rozmawiali gestykulując gwałtownie, rozgorączkowani
z powodu ostatnich wiadomości z frontu, jednak Barucha Wajskopa między nimi
nie było. W pewnej chwili do środka wszedł zmarznięty klezmer, przepchał się
do pieca i wyjął zza pazuchy skrzypce.
Zaraz otoczyła go grupa młodych chasydów i zaczęli nalegać, żeby coś za-
grał. Klezmer nie dał się długo prosić. Chuchnął parę razy w zmarznięte dłonie,
potrzymał chwilę palce nad piecykiem, po czym włożył skrzypce pod podbródek.
Tłum obstąpił go i w ciszy pośród szarych ścian sztibla rozległy się tony pełne
słodko-gorzkiej, przejmującej tęsknoty. Dźwięki zdawały się wić żałośnie między
brudnymi, odrapanymi ścianami, spływać z zamarzniętych szyb, unosić się do
łuszczących się belek, do zakopconej, wiszącej u sufitu lampy. Tony tęsknej
melodii spowijały aron-kodesz i gładziły półki z opasłymi, zużytymi księgami,
pełnymi różnych śladów palców, które tylokrotnie kartkowały ich strony.
Jankew wiedział, że chociaż nie należał już do tego świata, nigdy się od tego
obrazu nie uwolni. Wiedział, że ta melodia na zawsze zapadła mu w serce… że
zawsze będą grały w jego duszy skrzypce klezmera.
W drodze powrotnej do domu spotkał na ulicy Barucha. Przyglądali się sobie
przez chwilę, po czym wybuchnęli śmiechem.
– Wiedziałem, że cię dzisiaj spotkam! – zawołał Baruch.
Ubrany był w elegancki płaszcz z futrzanym kołnierzem i rękawiczki, a w ręce
trzymał laskę z gałką. Jego kręcone, brązowe włosy przykryte były wsadzonym
trochę na bakier twardym kapeluszem. Wziął Jankewa pod ramię.
– Chodź do mnie na górę na kieliszek wódki. Ogrzejemy kości.
Weszli do dużego, prawie pustego mieszkania. Kiedy wchodzili, parę myszy
uciekło z przykrytej sofy.
– Nie ma sensu ogrzewać całego domu – mówił Baruch prowadząc Jankewa
przez pomieszczenia, aż wprowadził go do dużego, ciepłego pokoju, w którym
stał gorący wysoki, kaflowy piec. W przeciwieństwie do innych pokoi, był tak
zastawiony meblami, że ledwo można było się obrócić. Stały tu łóżko, biurko,
sofy, komody, biblioteczki, skrzynie z książkami i stosy książek na parapetach.
Baruch wskazał na regał z książkami, do którego Jankew zbliżył się od razu,
by przestudiować jego zawartość.
– Będziesz się ze mnie śmiał. Uczę się łaciny i filozofii. Mam aż czterech
204 nauczycieli. W dzisiejszych czasach można za grosze brać prywatne lekcje