Page 201 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 201

się Mojsze Gutnik. Jest agitatorem w półświatku, między alfonsami i dziewczynami
             z Fajferówki, jeszcze z czasów 1905 roku. Już wtedy miał wielką ochotę zostać
             pisarzem i jeszcze mu się nie odechciało. Słyszysz, co on tam czyta:
                Mir poetn fun di facjatkes,
                un fun di baluter chatkes…
                zingen a lid zum jidiszn kind!
                                        35
                Wowa roześmiał się.
                – Oj, biada! Taki stary wyga, a robi z siebie głupca! Jest pierwszej klasy agi-
             tatorem, weteranem wszystkich więzień Łodzi i okolicy. Ale to mu nie wystarcza.
             Uparł się, że musi jeszcze założyć koronę lirycznych wałkoni-wierszokletów!
                 Po Mojszem Gutniku kobieta w białej bluzce zaśpiewała pieśń do słów Pereca:
             Di ojgn rojt, di lipn bloj . Zgromadzony tłum podśpiewywał razem z nią, a na
                                 36
             koniec obdarzył ją burzliwymi oklaskami. Tymczasem podniósł się człowieczek
             w krzywych okularach i już trzymał obie pięści w powietrzu, gotowy rozpocząć
             swoją mowę.
                 Jankew ledwo mógł uwierzyć własnym oczom.
                – To przecież Lejb Garbus! – zawołał.
                 – A co myślałeś? – odpowiedział z pozorną obojętnością Wowa. – Jest prze-
             cież przewodniczącym komitetu szkolnego.
                Jankew poczuł, że rozpiera go duma. Lejb Garbus, jego nauczyciel w fachu
             tkackim, jego „agitator”, stał przed tłumem ludzi. Kiedy w sali zrobiło się cicho
             i Lejb zaczął przemawiać, jego głos brzmiał jak dzwon, zupełnie inaczej niż
             wtedy, kiedy mówił do Jankewa przy krośnie. Wyglądał też inaczej – był bardziej
             wyprostowany. I kiedy Lejb wyszedł przed stół i zaczął maszerować wzdłuż
             rampy, unosząc przy tym pięści – wyglądał prawie jak… prorok. Wrażenie psuł
             tylko fakt, że co chwilę poprawiał sobie okulary. Teraz Lejb, inaczej niż podczas
             rozmów z Jankewem, używał wielu długich, trudnych, „zagranicznych” słów.
             Jankew cieszył się, że mimo to go rozumiał.
                 Lejb Garbus, tak samo jak Jankew, marzył o szczęściu, które objęłoby wszyst-
             ko, co żyje, wszystko, co istnieje na świecie. Tak samo jak Jankew, chciał, żeby
             żydowskie dzieci przejęły to marzenie i przemieniły je w rzeczywistość. I Jankew,
             tak samo jak Lejb, zachwycał się ideą wolnej żydowskiej szkoły, do której dzieci
             i nauczyciele przychodziliby z radością, w której dążenie do wiedzy nie byłoby
             hamowane, nauce nie towarzyszyłyby bicie w tyłek, a zamiast strachu panowałaby
             miłość.
                 Jankew próbował dojść do siebie i otrząsnąć się z rozmarzenia, które go
             opanowało. „Wszystko, co wiem” – próbował ostudzić swój entuzjazm, „to to, że


             35   (jid.) My poeci z facjatek i bałuckich chatek… śpiewamy pieśń do żydowskiego dziecka!
             36   (jid.) Oczy czerwone, usta sine… Pieśń zatytułowana Draj nejtorins [Trzy szwaczki], sł: Icchok Lej-
                busz Perec, muz.: M. Sznejer.                                     201
   196   197   198   199   200   201   202   203   204   205   206