Page 207 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 207
i do kogo nie? Wszyscy oni robią ze mnie jeszcze większego zwolennika mojej
własnej partii.
– Co za partii?
– Partii pesymistów – nihilistów, wiesz przecież.
– To niedobrze dla ciebie.
– Nie gorzej niż dla ciebie.
– Ja mam wiarę… Ja wierzę.
– Bzdura! – Baruch machnął ręką. – Moim zdaniem jesteś tak samo zaśle-
piony jak chasydzi w sztiblu. Każdy z nich wmawia sobie, że jest mu tak dobrze,
ponieważ trzyma się Rebojne szel Ojlem. A ty wmawiasz sobie, że jest ci dobrze,
ponieważ trzymasz się jego substytutu – człowieka! – Baruch drwiąco wzniósł
palec. – To wierz mi, że chasydzi są już mądrzejsi od ciebie. Ich Bóg jest cho-
ciaż królem, który siedzi na swoim tronie chwały, a twój jest twoim zawszonym
sąsiadem, który leży na sąsiednim posłaniu – wzrok Barucha zatrzymał się na
drewnianych trepach Jankewa. Skoczył na równe nogi, otworzył szafę i wyrzucił
z niej na podłogę stos butów. Wręczył Jankewowi jedną parę: – Masz, przymierz!
Buty nie pasowały. Baruch stanął obok Jankewa i zmusił go, żeby przymie-
rzał jedną parę butów za drugą, aż w końcu Jankew został w parze wygodnych
lakierków z czarnej skóry. Czuł, że te obce buty nie pasują do jego ubioru ani
w ogóle do niego samego. Podziękował jednak Baruchowi i wypił z nim jeszcze
jeden kieliszek wódki, żeby oblać „nowe” buty.
Baruch przetarł usta i zawołał:
– Jeśli tak, to ściągnij też spodnie i marynarkę! – otworzył szerzej drzwi szafy
i zaczął przeglądać wiszące tam garnitury.
– Daj spokój – zaprotestował Jankew. Nie czuję się dobrze w obcych ubra-
niach. Buty to co innego. W trepach było mi zimno w stopy.
Baruch pomachał do niego garniturem na wieszaku.
– Moje ubrania nazywasz obcymi ubraniami? Sam przecież dopiero co głosiłeś
braterstwo. Nie widzisz, głąbie jeden, że takiego garnituru nie dostaniesz dziś
za żadne pieniądze, choćbyś schodził całą Łódź i okolicę.
Jankew uparcie pokręcił głową.
– Jak rozpadnie mi się to ubranie, które mam, przyjdę do ciebie. I powiedz
tylko, Baruchu – pochylił się do przodu – pójdziesz ze mną, aby zapoznać się
z moim przyjacielem Wową Cederbojmem?
– Jeśli weźmiesz garnitur, to pójdę.
– Nie wezmę. Ale ty i tak pójdziesz, co?
Baruch powiesił garnitur z powrotem w szafie i rozłożył ręce.
– Dureń z ciebie. Chcesz przecież robić rewolucję, odebrać majątki bogaczom.
A gdy ja sam ci daję, ty nie bierzesz?
– Masz rację – zgodził się z nim Jankew. – Wariat ze mnie. Pójdziesz ze mną
do Wowy?
– Oczywiście, że pójdę. Nigdy nie odmawiam sobie, żeby gdzieś pójść… coś 207