Page 208 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 208
zobaczyć… – usiadł z powrotem obok Jankewa i spojrzał na niego, jak się Jan-
kewowi zdawało, z zazdrością. – Masz wielu przyjaciół, co?
– Mam – wymruczał dumnie Jankew. – U nas jest jak w rodzinie. – Nie przy-
znał się, że właściwie jedynym bliskim przyjacielem był mu Wowa, a nawet i ta
przyjaźń nie była zbyt silna, i że on, Baruch, był mu bliższy. Pomyślał, że powinien
powiedzieć Baruchowi prawdę.
– Rozumiesz – zwrócił ku niemu twarz – jestem w gruncie rzeczy trudnym
człowiekiem, jeśli chodzi o życie we wspólnocie. Jest we mnie strach, że zatracę
się w tłumie. Ta cała sprawa jest dla mnie nowa. Mam na myśli to zmaganie się,
by zachować indywidualność, żyjąc w grupie. Ale jest to warte zachodu, bo im
częściej jestem z przyjaciółmi, tym lepiej się czuję… Tym lepiej czuję moje ja…
w nowy sposób.
– A ja żyję w zasadzie bez przyjaciół – przyznał Baruch rozkładając ręce.
– Tylko że u mnie nie wynika to ze strachu przed utratą indywidualności. Moje
osobiste szaleństwa są tak wielkie i silne… U mnie bierze się to raczej ze strachu
przed ludźmi, który pochodzi jeszcze z czasów dzieciństwa. Poza tym w mojej
filozofii życiowej nie ma miejsca na przyjaźń.
Jankew ciągnął dalej, jak gdyby mówił do samego siebie:
– Mieć taki sam cel, co inni… wspólne ideały… to mocno łączy… To splata
losy i tworzy więzy, które są często silniejsze niż więzy krwi. Powiedziałbym, że
Wowa jest mi mimo wszystko bliższy niż mój rodzony brat.
– Bliższy niż ja? – zapytał z zazdrością Baruch.
Jankew spojrzał na niego z powagą.
– Ty jesteś jak ja… Jesteś mną w innym wydaniu… w innym ubraniu.
– Tak myślisz?
– Tak mi się zdaje. Nasz smutek też jest podobny.
– Jaki znowuż smutek? Ja nie jestem smutny! – zawołał Baruch. – Wpadanie
w melancholię nie zgadza się z moją filozofią życiową.
– A z moją równocześnie tak i nie! – zawołał jeszcze głośniej Jankew. – Nigdy
jeszcze nie byłem tak pełen życia, tak wolny i wesoły. Ale pod wszystkimi ze-
wnętrznymi warstwami, Baruchu, nie mogę zaprzeczyć… zostało coś, co dręczy,
nęka. Wiem, że nigdy się od tego nie uwolnię… I ty też nie.
Baruch pośpiesznie odwrócił głowę i długo siedział w milczeniu. W końcu
wstał, pociągnął Jankewa za rękaw i zawołał:
– Chodź! Pokażę ci mieszkanie!
Zaczął oprowadzać Jankewa po pustych, zimnych pokojach i opisywać, co w nich
kiedyś stało i co liczna rodzina Mejera Wajskopa w każdym z tych pokoi robiła: gdzie
przyjmowano gości, gdzie jedzono, gdzie uczono się, gdzie spano i gdzie się kłóco-
no. Z jego słów wyłaniał się obraz życia, które Jankewowi wydawało się nierealnie
komfortowe i beztroskie. Gdy weszli do kuchni, Baruch z żartobliwą nostalgią oddał
się opisywaniu potraw, które tam niegdyś przyrządzano. Na koniec z udawanym
208 namaszczeniem wprowadził Jankewa do gabinetu swojego ojca, Mejera Wajskopa.