Page 190 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 190

reb Zejwel potajemnie coraz krócej przycinał brodę, jak to było w modzie między
           dorobkiewiczami. W końcu Łódź należała teraz do Niemiec i nie można było
           przeciwstawiać się nowym wiatrom, które zaczęły wywiewać stare obyczaje. Nie
           było się już zamkniętym w staromodnej, zacofanej Rosji. Teraz cały świat stał
           otworem i można było się nim cieszyć. Zrozumieli to nawet najbardziej zagorzali
           ortodoksi. Sami chasydzi zaczęli modernizować swoje chedery, a także własny
           wygląd: jeden trochę bardziej, drugi trochę mniej. Potrzebę zmian odczuwali
           zwłaszcza ludzie praktyczni.
              Jankew dopiero teraz zaczął zauważać rzeczy, których wcześniej, kiedy zajęty
           był swoimi własnymi wewnętrznymi zmaganiami, w ogóle nie dostrzegał. Oczy-
           wiście nawet do sztibla Wajskopa przychodzili młodzi ludzie we współczesnych
           kapeluszach na głowach. Baruch Wajskop już podczas ich pierwszego spotkania
           miał na sobie kapelusz i płaszcz, jakie nosili bogaci goje, a idąc ulicą zawieszał
           laseczkę na ręce i wyglądał raczej jak syn jakiegoś arystokraty niż chasydzki
           młodzieniec.
              Reb Zejwel Malkes nie mógł w żaden sposób zrozumieć, dlaczego Jankew
           tak się spieszy, by pojechać do domu i złamać serce matki. Dlatego też iście po
           ojcowsku mu to odradzał.
              – Im dłużej będziesz z tym zwlekał, tym łatwiej ci to później przyjdzie – prze-
           konywał Jankewa. – Jesteś przecież potomkiem chasydzkiego dworu z Warki.
           Po co masz drażnić ludzi? Toż to prowincja… Jeszcze trochę potrwa, zanim ta
           niemiecka plaga tam dotrze. Wszędzie się wdziera… więc wkrótce i tam zawita.
           Z czasem nikt nie zauważy…
              Jankew był teraz wykwalifikowanym tkaczem, lecz wciąż jeszcze pomagał
           w domu gospodarzy. Gospodyni nie mogła się go nachwalić. Zbliżało się właśnie
           święto Pesach i pracy w domu nie brakowało, dlatego też zupełnie nie miała
           ochoty zgodzić się na wyjazd Jankewa.
              Jankew nie miał zamiaru wyjaśniać reb Zejwlowi, dlaczego tak bardzo chciał
           zobaczyć się z matką. Sam potrafił sobie to ledwo wytłumaczyć. Siebie nie musiał
           przekonywać, że nie chce złamać jej serca. Musiała jednak zobaczyć jego nowy
           wygląd. Nie dał się więc przekonać reb Zejwlowi i postawił na swoim.
              Wyszedł na drogę prowadzącą w stronę Bocianów, by załapać się na jakiś
           wóz jadący w tamtym kierunku. Podróż trwała długo, miał więc dużo czasu na
           rozmyślania. Obrazy kwitnących sadów, budzących się do życia pól i ogrodów
           przeplatały się w jego głowie z myślami o dalekich polach bitewnych, gdzie młodzi
           chłopcy w jego wieku leżeli we krwi, z poranionymi ciałami – na takich właśnie
           zazielenionych równinach. Tylko że tam świergotaniu ptaków towarzyszyły jęki
           konających… tam ludzka krew była nic nie warta. Równocześnie w jego sercu
           strach mieszał się z dumą. Strach przed nieznanym… przed bezmiarem świata…
           przed brutalnością życia – i duma z tego, że stanął na własne nogi i odważył się
           samemu stawić czoła temu oto światu, temu życiu, radzić sobie samemu – bez
    190    Rebojne szel Ojlem.
   185   186   187   188   189   190   191   192   193   194   195