Page 184 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 184

zamieniał życie drugiego w piekło, żeby jeden żył kosztem drugiego. Człowiek
           jest wszak czymś więcej niż zwykłym zwierzęciem. A jeśli chodzi o stosunek
           człowieka do człowieka – możemy decydować, mamy wolną wolę. I skąd wiesz,
           mamuś – Jankew, rozgorączkowany, zagalopował się – może Rebojne szel Ojlem
           czeka właśnie na bunt człowieka… przeciwko Niemu… Na to, że człowiek zacznie
           wątpić w to, czy On w ogóle istnieje…
              Hinda zakryła usta dłonią, jak gdyby to ona sama wypowiedziała te słowa
           i chciała je powstrzymać.
             – Co ty mówisz, Jankewie – wyjąkała. – Jak to… czy On istnieje? Nie chcesz
           mi chyba powiedzieć, że ty też nie wiesz, czy On tu jest… że nie widzisz we
           wszystkim Jego ręki…
              Jankew przygryzł usta. Nie mógł dłużej o tym mówić. Chwilę siedział obok
           niej w milczeniu, po czym zapytał, zmieniając temat.
             – A jak kręci się interes w sklepie?
              Spojrzała na niego wilgotnymi oczyma i zrozumiała jego zamiar. Co za sens
           miało ciągnąć dalej ten wątek? Jasnym było, że Jankew padł ofiarą tej samej
           plagi, która porwała ze sobą dzieci z najlepszych, najpobożniejszych rodzin.
           Musiała pogodzić się z myślą, że opuścił ją nie tylko ciałem i nie była w stanie
           sprowadzić go z powrotem na właściwą drogę.
              Jednak nie wszystko było stracone. Czym były ludzkie myśli, zabawy człowieka
           ideami w porównaniu do tego, co wypełniało jego duszę – wiecznego światła,
           które w sobie nosił? To światło było w Jankewie wciąż jeszcze nieprzyćmione.
           Przeciwnie – zdawało się jej nawet, że jego twarz jaśniała teraz bardziej niż
           wcześniej. Hinda wierzyła, że ludzka twarz jest zwierciadłem duszy, w którym
           odbija się wszystko, co w człowieku dobre i wszystko, co złe. Trzeba tylko potrafić
           to odczytać. A ona potrafiła czytać z twarzy Jankewa jak z otwartej księgi.
              Wzięła go za ręce i trzymała je w swoich pomarszczonych dłoniach, jak niegdyś,
           kiedy był małym chłopcem i wracał do domu z przemarzniętymi koniuszkami
           palców.
              – Dzięki Bogu – odpowiedziała mu spokojnie na pytanie – sklep prosperuje
           całkiem dobrze… O nas nie musisz się w ogóle martwić. Miasteczko wzbogaciło
           się dzięki przyjezdnym z dużych miast… I widziałeś, jaki ratusz Niemcy zbudowali?
           Rozbudowali też szkołę przy szerokiej alei topolowej. Mówi się, że pociągną do
           Bocianów tory i będzie tu jeździł pociąg. I wiesz przecież, że reb Sender odszedł
           z tego świata… Dopiero trzy miesiące minęły od jego śmierci i nikt już go nie
           pamięta… Jak gdyby go nigdy nie było. Ale mi go bardzo brakuje… bardzo… –
           rozpłakała się i dalej opowiadała już przełykając łzy: – Do Szmulika Felczera
           chodzi się teraz leczyć całe miasto. Może to i lepiej… Ale to już nie te same
           Bociany. Na zewnątrz wszystko wygląda jeszcze tak, jak kiedyś… ale to już nie
           to samo…
              Jankew spał na swoim dawnym miejscu na sienniku pod oknem. Gdy otulił się
    184    starą, podartą pierzyną przepełniło go uczucie słodkiej melancholii. Przeniósł się
   179   180   181   182   183   184   185   186   187   188   189