Page 180 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 180

ostrzegłem, że wciąż jeszcze jestem synem bogacza… że dla mnie to całe ich
           gorączkowe gadanie to dziecinada, do tego niebezpieczna. Nawet wojna nie
           otworzyła im oczu. Wręcz przeciwnie. Oczekują, że Mesjasz zejdzie z pola walki.
           Chcą zmienić naturę człowieka – ni mniej ni więcej. Spójrz… Widzisz jak jeden
           z nich wpycha drugiemu do kieszeni ulotki? Teraz nie ukrywają się już przed
           ochraną… tylko przed innymi chasydami… i przed rodzicami.
              – Co to za ulotki? – zaciekawił się Jankew.
              – U nich nazywa się to „literatura”, biada nam! „Li-te-ra-tu-ra”! – zawołał
           z sarkazmem, unosząc palec.
              Jankew pomyślał o broszurach, które dał mu do przeczytania Lejb Garbus:
           „O czym każdy robotnik powinien wiedzieć i pamiętać” czy „Hagada na Pesach
           w nowym stylu”. Idee Lejba były wyłożone w nich zwykłym językiem, prostym
           jidysz, jednak to, co rozbudziły w Jankewie, nie było już wcale takie proste. Roz-
           paliły w nim ciekawość.
              –  Chodź, podejdźmy do nich – pociągnął Barucha za rękaw.
              Baruch nie dał się pociągnąć.
             – Ja nie! – zawołał i uwolnił się z uścisku ręki Jankewa.
              – Czego tak się boisz? Przecież cię nie zamordują – nie rozumiał Jankew.
              – Nie bądź taki pewny. Dla swoich ideałów, jak to nazywają, gotowi są wła-
           snych rodziców zamordować. Piękne słowa to ich specjalność.
              – Masz na myśli bundystów?
              – Bundystów, bolszewików, anarchistów, poalejsyjonistów, czort jeden ich
           wie. Z takim samym zapałem, z jakim kiedyś tańczyli chasydzki taniec, tańczą
           teraz taniec diabelski, bandycki, buntowniczy. Niech mnie kule biją, jeśli wiem,
           jak jesziwa i bejt midrasz ich do tego doprowadziły.
              – Ja wiem jak – chciał powiedzieć Jankew, ale się powstrzymał. Ustąpił
           Baruchowi i tego dnia nie podeszli do rozmawiających młodych ludzi. Rozmowa
           z Baruchem była dla niego ważniejsza. Było coś w sympatycznej twarzy Baru-
           cha, w jego pogodnym spojrzeniu, w którym jak światło i cień rozbłyskiwały na
           przemian pragnienie radości i bolesna rozpacz, co go przyciągało, wzywało,
           pomimo całej powściągliwości Barucha i jego „ostrzeżeń”. Jankew wyczuwał, że
           mają coś ze sobą wspólnego, ponieważ i w Baruchu wrzał bunt, gniew, niechęć
           i zawziętość. Różnica między nimi polegała jedynie na zabarwieniu tych uczuć:
           uczucia Barucha były zabarwione zwątpieniem, a Jankewa – zaufaniem. Dlatego
           też Jankew musiał być silniejszy, bardziej aktywny w poszukiwaniu sposobów
           pogłębienia ich przyjaźni. Jednak wstrzymywał się jeszcze przed dzieleniem się
           z Baruchem swoimi skrytymi myślami.
              Kiedy Jankew wracał ze sztibla razem z reb Zejwlem Malkesem i chasydami,
           nie przysłuchiwał się ich rozmowom. Rozglądał się po ulicach. Zewsząd wycho-
           dziły mu naprzeciw zmęczone, blade twarze. Całe miasto było jak wielki, chory
           organizm. Jankewowi wydawało się, że przez swoją przyjaźń z Baruchem, synem
    180    bogacza, jeszcze dotkliwiej odczuwa cierpienia tego chorego miasta.
   175   176   177   178   179   180   181   182   183   184   185