Page 178 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 178
pochodził z jego własnego wnętrza. Głos ten budził też w jego sercu wspomnienie
przyjaciela z czasów dzieciństwa – Ariela.
Słowa Lejba Garbusa wstrząsnęły Jankewem, pobudziły jego myśli i nie
pozwalały mu spać. Leżąc samotnie na posłaniu, tłumaczył je na swój własny,
wewnętrzny język. Myślał o wolności. Baruch Wajskop również o niej mówił, uważał
jednak, że bycie wolnym było niemożliwe, było mrzonką. Być może miał rację.
Jednak człowiek posiada przecież, choćby w ograniczonej formie, wolny wybór.
Prawdą było, że człowiek znalazł się w klatce i nie potrafił pojąć, co znajdowało
się na zewnątrz niej, lecz wewnątrz tej klatki człowiek był wolny, mógł wybierać
między dobrem i złem. Wewnątrz tej klatki możliwe było braterstwo wszystkich
uwięzionych w pułapce.
Leżąc na posłaniu w ciemności z szeroko otwartymi oczyma Jankew widział
przed sobą szeregi aresztowanych maszerujących przez plac targowy w Bo-
cianach – w drodze na Sybir. Słyszał wyraźnie brzęk łańcuchów na ich rękach
i stopach. W wyobraźni widział białą, ośnieżoną tajgę, białe, pokryte śniegiem
puste pola tułaczki… Widział siebie tego dnia, kiedy szajgece gonili go i chcieli
zrobić z niego Jezusa… Widział siebie jeszcze wcześniej, w dzień, kiedy po raz
pierwszy poczuł dojmujący smutek na widok matki, która ocierała łzy, ponieważ
tego dnia nic nie sprzedała w sklepie. I przez te wszystkie obrazy niósł się wielki
krzyk, to niewykrzyczane dotąd wezwanie do wyzwolenia, nie z klatki – lecz
w samej klatce. Pozostawało jednak pytanie, jak wielka była cena, którą trzeba
było za nie zapłacić. Czy wolno na ołtarzu wyzwolenia składać ofiarę ludzkiej
krwi? Czy taka ofiara nie zbezcześci samego wyzwolenia?
Przez całą zimę Jankew nieczęsto wychodził na ulice. Po pierwsze, na zewnątrz
było bardzo zimno, a jego ubranie ledwo co chroniło go przed chłodem, gdy siedział
przy krośnie czy leżał na posłaniu. Porządnie ogrzewano bowiem tylko na piętrze,
w mieszkaniu gospodarzy. Po drugie, nie miał czasu wypuszczać się na miasto.
Zdołał zobaczyć jedynie parę uliczek Bałut, przez które przebiegał załatwiając
sprawunki dla gospodyni. W szabas musiał odpoczywać i odsypiać, ponieważ
przebywanie całymi dniami w czterech ścianach i coraz dłuższe przesiadywanie
przy krośnie bardzo go męczyły. Plecy bolały go, jak gdyby były przełamane wpół.
Wszystko to powodowało, że nawet nie miał ochoty wychodzić.
Zmieniło się to, gdy wiosna zaczęła pomału wkradać się do miasta. Pierwszymi
oznakami wiosny na Bałutach nie były wprawdzie rozkwitające pąki drzew, śpiew
ptaków czy zapach oranych pól, tylko unoszący się w powietrzu smród topnie-
jących rynsztoków i ustępów, jednak wpadające przez okna łagodne promienie
słońca i błękit nieba wabiły, wzywały do wyjścia na zewnątrz.
Kiedy Jankew wyprowadzał dzieci gospodarzy na podwórze, rąbał drewno
przed drzwiami, czy kręcił korbą przy pompie – często zadzierał w górę głowę
i myślał o bocianach, które już zapewne przyleciały do jego rodzinnego sztetla.
W jego sercu pojawiła się nostalgia, rosła tęsknota za matką, ale też za czymś
178 jeszcze… Pytał sam siebie, co właściwie robi tu na tym gorzkim wygnaniu, i dziwił