Page 161 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 161
– żeby przyprowadziła do niego Joela, żeby mu go podarowała... że modli się do
niej, ot teraz, tu, obok jej łóżka. – Błagam cię… – wychrypiał. – Napijmy się ten
jeden raz.
– Nie – odpowiedziała, potrząsając włosami i zbliżając twarz do jego twarzy.
– To byłby grzech… wobec niego. Nie możemy pozwolić, żeby zatarł się w naszej
pamięci…
Jankew zgadzał się z tym. Też o tym myślał już wcześniej – ostatniej nocy
i poprzedniej. Teraz jednak zdawało mu się to zbyt trudnym, prawie niemożli-
wym, by pozostać trzeźwym, ponieważ odczuwał strach przed tym szaleńczym
dygotaniem, które go opanowało.
– Nie sądziłam, że przyjdziesz – szeptała dalej. – Ale skoro już tu jesteś, to
powiedz mi… opowiedz mi…
Patrzył na swoje ręce, jak opadają na jej ramiona, obejmują jej szyję otoczoną
jedwabną zasłoną włosów, wczepiają się w jej biodra, ściskają w talii. Jej dotyk
parzył go, jak gdyby trzymał w ramionach rozżarzoną bryłę węgla. Ona również
drżała i dygotała.
– Ty mi opowiedz… Powiedz mi… – zaszemrał mu w uszach jego własny głos.
Jej usta spoczęły na jego wargach i pozostały tam, łącząc ich we wspólnym
oddechu. Ich ręce stały się częścią jednego ciała. Rozcięcie w jej bluzce powięk-
szyło się i po chwili jej ciało wyślizgnęło się z ubrania – podobnie jak i jego. Leżeli
na podłodze, wczepieni w siebie ustami, sklejeni skórą, ze splątanymi rękami
i nogami, zatraceni w sobie. Jego ręka zaplątała się pomiędzy jej piersiami
w cienki sznurek i palce natrafiły na niewielki, zimny przedmiot. Był to mały,
metalowy krzyż.
– Musiałam go ściągać… kiedy byłam z nim… Teraz muszę go mieć na sobie…
bo się boję… – wymamrotała, przyciskając usta do jego ucha. – Ale ty… pocałuj
mnie… Pocałuj mnie tu, przez ten krzyżyk…
Pocałował ją przez krzyż i zobaczył siebie niosącego go na plecach tamtego
dnia… idącego przez pole ze zgrają chłopskich dzieci biegnącą za nim. Drzewo
Poznania Dobra i Zła, Drzewo Wiedzy, stało się Drzewem Śmierci. Bóg zdjął ko-
szulę niewinności z Adama – Jankewa i ubrał go w czarny strój męskości, który
lśnił w ciemnościach, a jednak czynił go jeszcze bardziej ślepym.
Szarzało już, kiedy Jankew opuścił chatę Wandy i ruszył w stronę drogi. Nawet
nie zauważył, kiedy minął kuźnię i chatę Joela.
Gdy przyszedł do domu młynarza, wślizgnął się do swojej alkowy i przeleżał
na posłaniu do rana, nie zmrużywszy oka. Rankiem, kiedy siedząc w kuchni
popijał kawę z cykorii, znalazł go reb Fajwel i zaczął nakłaniać, żeby pozostał
z nimi i nadal pracował w młynie. Później weszła Cyrele i prosiła go o to samo.
Oboje – reb Fajwel i Cyrele, chcieli zatrzymać go u siebie, jak gdyby dzięki jego
obecności mogli czuć się bliżej swoich synów.
Jankew zgodził się zostać. Było mu tu dobrze. Mógł też pomagać swojej rodzi-
nie i co tydzień przynosił do domu parę kilo mąki, kartofle i kurczaka na szabas. 161