Page 156 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 156

Jej zachrypnięty głos wdarł się do jego wspomnień o Binele, niszcząc jej obraz
           w jego pamięci.
              – Wiesz… On był moim pierwszym…
              Jej głos, pomimo chropowatego brzmienia, wydawał mu się swojski. Znał go
           dobrze. Przyjrzał się uważnie dziewczynie i nie zdziwił się już, gdy rozpoznał w niej
           Wandę. Właściwie cały czas wiedział, że to ona. Wiedział, lecz jednocześnie nie
           chciał wiedzieć. Rozpoznał ją zaraz na początku, nie chcąc rozpoznać. Nie chciał
           słyszeć jej głosu. Chciał, żeby milczała, żeby zaniemówiła, żeby zniknęła. Zaczął
           szybko recytować psalmy, żeby ją zagłuszyć. Głos Wandy był jednak silniejszy.
           Wdzierał się w jego wnętrze, przenikał go, grzmiąc i pustosząc jego umysł niczym
           nawałnica.
              – Byłam małą dziewczynką… – mówiła łamiącym się głosem, a każde wy-
           dobywające się z jej ust słowo brzmiało jak przeszywający jęk – kiedy wybuchł
           pożar w domu obok kuźni… w środku dnia… Nie było wtedy nawet żadnej burzy.
           Tylko gorący, parny dzień. Nadciągnęła czarna chmura. A… a on był w kuźni.
           Jedno uderzenie pioruna… Trafił dokładnie w dom. Zginęła jego żona i wszystkich
           troje dzieci… Cały dom stanął w ogniu… Jak gdyby płomienie chciały wszystko
           pochłonąć, zanim zgasną. W miasteczku nie wiedziano nawet, że był pożar i…
           strażacy nie przyjechali. Klątwa nad nim wisiała. Drażnił się i z Bogiem, i z dia-
           błem. A później… Dzisiaj o świcie… przez sen poczuł dym… i zaraz był w chałupie
           Wojciechowej. Gdyby mój ojciec, nieboszczyk, żył, nie doszłoby do tego nieszczę-
           ścia…
             Jankew umówił się z Wandą, żeby wzięła od któregoś z gojskich mieszkań-
           ców sztetla konia i wróciła do wsi pustym wozem. Podjechali pod przytułek,
           który znajdował się pomiędzy publiczną łaźnią a cmentarzem. Przed drzwiami
           przytułku stał tahara-bret  i Jankew zostawił tam ciało Joela. Wyprzągł Susiego
                                30
           i prowadząc go za uzdę poszedł kupić świece, które zapala się, by uczcić pamięć
           zmarłego. Do sklepiku matki jednak nie zaszedł.
             W nocy, leżąc na posłaniu w swojej alkowie, kilkakrotnie wyciągał spod
           łóżka butelkę monopolki. Czuł palące pragnienie, żeby doświadczyć smaków,
           które odczuwał podczas swego życia Joel. Chciał zaspokoić nękający go głód
           obecności Joela, połknąć, wchłonąć go całego w siebie i nosić tam do końca
           swoich własnych dni. Nie odkorkował jednak butelki. Najistotniejszym smakiem
           życia Joela był smak cierpienia. W nim miało swe źródło jego upojenie życiem.
           Dlatego też Jankew nie chciał uciekać od tego smaku, nie chciał, by monopolka
           osłabiła go choć na chwilę.






           30   tahara-bret – deska, na której umieszcza się ciało zmarłego w celu oczyszczenia przed pogrze-
    156      bem.
   151   152   153   154   155   156   157   158   159   160   161