Page 151 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 151

– Biegłem właśnie do miasteczka… do mojego znajomego Żydka – wysapał
             chłop, zawrócił i zaczął iść z powrotem pod górę, obok Jankewa. – Kowal był
             nasz… Był dla nas jak brat. Pochowamy go we wsi. Wy, Żydzi, nie chcieliście się
             z nim zadawać… Ale my szanujemy, że był Żydem i chcemy go pochować po
             waszemu… Dlatego pobiegłem zapytać mojego znajomego Żydka, jak się odpra-
             wia żydowski pogrzeb. Ty nam to, chłopcze, powiesz i przyprowadzisz waszego
             rabina, co?
                Jankew nie mógł sobie później przypomnieć, jak zdołał dojść do wsi i kiedy
             Abraszka go dogonił. Miał uczucie, że dowlókł się tam na kolanach, albo dopeł-
             znął na brzuchu, ponieważ pamiętał, że nogi odmówiły mu posłuszeństwa i były
             jak z waty.
                Wieśniak przyprowadził go przed spaloną chałupę, w której tliły się jeszcze
             rozżarzone, postrzępione kawałki połamanych belek. Wokół pogorzeliska zgro-
             madzili się chłopi z całej wsi i w osłupieniu przyglądali się przybyłym. Rozstąpiono
             się, by zrobić dla nich przejście. Do Jankewa podbiegła jakaś roztrzęsiona gojka,
             rzuciła mu się na szyję, po czym osunęła się na kolana u jego stóp.
                – Jezus Maria! – trzęsła się w spazmatycznym płaczu. – Mój panie… Żydku
             kochany… – wołała pochylając się nad zabłoconym butami Jankewa. – Urato-
             wał, święty, moje jaskółeczki! Samym płomieniom wyrwał moje dzieci… Taka
             szlachetna dusza! –  Zerwała się z kolan i niemal biegiem puściła się w boczną
             uliczkę, prowadzącą do małej, wiejskiej kaplicy. Reszta zgromadzonych chłopów
             ruszyła za nią.
                Chłop, który przyprowadził Jankewa, kiwnął głową i popchnął go w tym sa-
             mym kierunku.
                – Niech go Pan, nasz Ojciec w niebiosach, przyciśnie do serca – powiedział
             i przeżegnał się.
                Jankew, zupełnie odrętwiały, pozwolił chłopu popychać się w stronę kapliczki.
             Abraszka szedł obok niego i trzymali się mocno za ręce – większa dłoń ściskała
             kurczowo drobniejszą. Byli obaj tak otępiali, że niczego więcej poza uściskiem
             swych dłoni nie czuli. Odrapana, drewniana rzeźba Jezusa spoglądała ze starego
             krzyża na leżący na ziemi, u jej stóp, stos pledów i chłopskich chust.
                – Żył jeszcze, kiedy wyratował najmniejsze – wyszeptała do Jankewa chłopka,
             szlochając. – Ale potem przewrócił się i nie mogliśmy go już docucić – przeże-
             gnała się i inni poszli w jej ślad. Zgromadzony tłum zaczął cicho pochlipywać
             i opuścił się na kolana.
                Jedynie Jankew i Abraszka nie poruszyli się i stali teraz sami pośród morza
             pochylonych, trzęsących się pleców i opuszczonych głów – jak dwie drewniane
             figury stojące twarzą w twarz z drewnianą figurą na krzyżu.
                – Dajcie mi wóz! – krzyknął Jankew tak nieswoim głosem, że klęczący wokół
             chłopi zadrżeli. Plecy wyprostowały się, a wykrzywione, zapłakane twarze zwróciły
             się w jego stronę.
                – Nie chcieliście go, kiedy żył – burknęła chłopka.               151
   146   147   148   149   150   151   152   153   154   155   156