Page 155 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 155
w swoim języku. Po chwili jednak zdał sobie sprawę, że dołączyła swoim zawo-
dzeniem do jego i Abraszki lamentów. Powtarzała imię Joela zachrypniętym od
płaczu głosem, wymawiając je w obcy sposób i te zniekształcone sylaby jeszcze
bardziej pogłębiały poczucie samotności ogarniające Jankewa.
Gdy dotarli do Niebieskiej Góry, Jankew zatrzymał wóz. Podszedł do zapła-
kanego Abraszki, wziął go za rękę i wspiął się z nim kawałek pod górę. Po chwili
przystanęli, obrócili się twarzami do wozu i Jankew powiedział cicho:
– Teraz pożegnamy się z Joelem. Nie będziemy nic mówić, tylko wsłuchamy
się w niego, w jego milczenie. Potem odmówię kadysz… – objął Abraszkę ramie-
niem i stali tak pośród ciszy, która pełna była szeptu traw, brzęczenia żuków,
świergotu ptaków i stłumionych odgłosów niosących się od strony miasteczka
oraz okolicznych wsi. Chociaż Jankew i Abraszka wpatrywali się w wóz, wydawało
się im, że zniknął, a Joel unosił się w powietrzu ponad nimi. Pośród ciszy rozlegał
się jego śmiech i ich lament, jak gdyby nagle rozszalała się burza, jak gdyby całe
światy rozpadały się, by z wysiłkiem scalać się na nowo. Jankew zaczął odmawiać
kadysz. Abraszka usiłował powstrzymać łzy. Pociągał nosem i zaciskał drżące
usta. W końcu poddał się i pozwolił, by łzy obmyły mu twarz. Jankew zdjął rękę
z jego ramienia i powiedział:
– Idź do domu. Możesz powiedzieć ojcu, co chcesz. Teraz to już i tak nie ma
znaczenia. I masz tu… – wyjął z kieszeni butelkę monopolki – postaw ją pod
moim łóżkiem.
Abraszka przypadł do niego.
– Co teraz będzie, Jankewie?
– Teraz będziemy musieli żyć bez Joela.
Abraszka obiema dłońmi wycierał łzy z twarzy.
– On… On chciał uratować iskry świętości, prawda Jankewie? I… I spłonął.
– Uratował je… I uratował też ciebie i mnie. Teraz idź już – odpowiedział Jan-
kew, kiwając głową, po czym poszedł drogą w dół wzgórza. Abraszka nie ruszył
się z miejsca. Kiedy Jankew spoglądał za siebie, mógł wciąż dostrzec stojącą
pomiędzy topolami drobną postać, punkcik na środku góry, który, im bardziej się
od niego oddalał, stawał się coraz to mniejszy. Przypomniał sobie, że tak samo
malała im w oczach postać Joela, kiedy razem z Abraszką odjeżdżali z jego chałupy.
Słońce już zaszło. Ostatnie promienie łagodnego światła igrały w powietrzu
wzdłuż drogi, poprzecinanej cieniami drzew. Błogi spokój ogarnął świat. Bosa
dziewczyna teraz już zupełnie cicho, w milczeniu, podążała za wozem, przytrzy-
mując się go obiema rękami. Po jakimś czasie minęli stajnie handlarzy końmi
i ich widok przywołał w pamięci Jankewa twarz Binele. Był tak zmęczony, że
wydawało mu się, iż nie zdoła dotrzeć do Bocianów. Próbował pokrzepić się
wspomnieniem, w którym razem z Binele schowali się przed ulewnym deszczem
pod dachem stajni i stali obok siebie, trzymając się mocno za ręce. Tęsknota za
dotykiem Binele przypomniała mu znowu o bosej dziewczynie. Odwrócił głowę
w jej stronę i zobaczył, że szła teraz zaledwie o krok za nim. 155