Page 154 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 154

– Idę z wami – oznajmiła mu.
             I już była z powrotem z tyłu, przytrzymując się drabiny wozu. Jankew zaczął
           recytować psalmy tak głośno, żeby idący po drugiej stronie konia Abraszka mógł
           go słyszeć. Zrobił parę kroków w tył, żeby móc rzucić okiem na Abraszkę, potem
           raz jeszcze obejrzał się do tyłu i zobaczył, że młoda kobieta pochyla głowę nad
           odkrytą twarzą Joela, zasłaniając ją potarganymi, jasnymi jak len włosami. Coś
           wzburzyło się w Jankewie. Chciał jej powiedzieć, żeby zakryła z powrotem twarz
           Joela. Wiedział, że powinien powiedzieć jej to tak głośno, żeby usłyszała jego głos
           poprzez swoje zawodzenia i turkot kół… Ten nie do wytrzymania głośny turkot
           kół… Nagle jednak ogarnęło go pragnienie, żeby choć przez chwilę popatrzeć na
           Joela, rzucić choć jedno spojrzenie, zobaczyć po raz ostatni jego twarz – w ten
           ostatni niedzielny zmierzch.
             Powoli, tak żeby Abraszka nie zauważył, zrobił parę kroków do tyłu, nie przery-
           wając recytowania psalmów. Młoda kobieta wyprostowała się. Jej włosy uniosły
           się niczym kurtyna odsłaniając twarz Joela – ciemną, zwęgloną masę z czarnymi,
           na wpół spalonymi kępami brody, wąsów i pejsów, które sterczały niczym cienkie,
           miedziane druty. Jankew, idąc obok wozu i wciąż recytując psalmy, pochylił się
           i szeroko rozwartymi oczami patrzył na tę maskę – bez ust, bez brwi, bez rzęs,
           z zamkniętym oczami i spiczastym nosem. Obca bryła ziemi. Kukła.
             Chwycił za frędzle kraciastego koca, pociągnął i przykrył twarz Joela. Prze-
           sunął się z powrotem do przodu i chwycił Susiego za uzdę. W głowie zabrzmiał
           mu głos matki, szepczący: „To wszystko to tylko zasłona oddzielająca nas od
           ukrytych światów…”. Uderzyła go myśl, że i jej będzie kiedyś tak towarzyszył…
           Będzie szedł obok niej pogrążony w żałobie. „Jeśli to tylko zasłona, mamo, to
           dlaczego tak krwawi serce? Dlaczego ból jest taki prawdziwy?” – pytał w duchu.
             W tym właśnie momencie coś w nim pękło. Otępienie, które do tej pory czuł
           w umyśle, ustąpiło, a na jego miejsce pojawiła się świadomość prawdy i kłujące
           niczym ostre igły poczucie nieodwracalności tego, co się wydarzyło. Jankew za-
           niósł się głośnym płaczem. Wszystkie zastygłe głęboko w jego wnętrzu emocje
           odżyły, wezbrały w nim, wzniosły się do ust i wylały się z niego razem z lamentem,
           z płaczem opuszczonego dziecka.
             – Joel! Joel! – usłyszał żałosne wołanie i płacz Abraszki. Zaczęło mu się wy-
           dawać, że z oddali, z głębi alei topolowej, z horyzontu ponad polami, z bagien,
           gór, brzozowego zagajnika – imię niosło się z powrotem, rozbrzmiewając niczym
           trąbienie szofarów : „Jehoel!”
                          29
             Przez moment zdawało mu się, że młoda kobieta za nim mówi coś, woła coś



           29   Wykonany z rogu baraniego instrument używany był w świątyni jerozolimskiej, w  judaizmie  do
             dziś wykorzystywany w celach liturgicznych. Za pomocą dźwięku szofaru ogłaszano ważne wyda-
             rzenia: zbliżanie się niebezpieczeństwa, rozpoczęcia lub zakończenie wojny, początek postu czy
    154      Nowego Roku.
   149   150   151   152   153   154   155   156   157   158   159