Page 150 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 150

Tego dnia też mówiono o pożarze, podczas którego spaliła się jakaś chałupa.
           Nowy komendant straży jednak w tych rozmowach nie uczestniczył, ponieważ
           był pobożnym chrześcijaninem, człowiekiem bez odrobiny charyzmy i nie bywał
           w karczmie.
              Jankew zostawił Abraszkę na koniu przed karczmą, a sam wślizgnął się do
           środka. Kupił butelkę monopolki i łapiąc uchem jedynie strzępy rozmów, wyszedł
           na zewnątrz.
              Przejechali już spory kawałek drogi, kiedy dziwny zapach dotarł do ich nozdrzy.
           Z początku nie zwracali na niego uwagi, sądząc, że pewnie ktoś wypalał trawę
           na polu i wiatr przyniósł stamtąd dym. Jednak im bardziej zbliżali się do kuźni,
           tym ostrzejszy stawał się zapach dymu. Powietrze było gęste i pełne strzępków
           sadzy, a w oddali, po polu z prawej strony drogi, przetaczały się przeźroczyste
           chmury dymu. Jankew domyślił się, że chałupa, która spłonęła w nocy, znajdowała
           się we wsi za tym polem.
              Joela nie było w kuźni. Jankew i Abraszka postanowili na niego zaczekać.
           Minęła jedna godzina, potem druga. Powietrze zrobiło się czystsze i można było
           swobodniej oddychać. Chmura dymu nad polem naprzeciwko zaczęła się kurczyć
           i rozwiewać. Abraszka i Jankew kręcili się po pustym podwórzu pomiędzy poła-
           manymi częściami wozów, paroma kurami i gęsiami. Od czasu do czasu wiatr,
           jak gdyby chcąc przypomnieć o pożodze, przynosił czarne płaty sadzy. Krowa
           w oborze zaczęła uporczywie muczeć i nie chciała przestać. Abraszka w końcu
           usadowił się pomiędzy żelaznymi odpadami i zaczął się nimi niemrawo bawić.
              Podniósł wzrok na Jankewa.
             – Może Joel jest we wsi? Może pójdziemy zobaczyć?
              – Poczekamy tutaj! – odpowiedział mu stanowczo Jankew.
              Pomyślał, że Joel nigdy by mu nie wybaczył, gdyby przyszli do wsi go szukać.
           Oparty o płot, spoglądał w dal, ponad pole, gdzie znajdowała się wieś. W końcu,
           kiedy słońce zaczęło się już zniżać ku zachodowi, na horyzoncie ukazała się jakaś
           sylwetka i zaczęła zbliżać się, idąc przez pole. Jankew wytężył wzrok i przyglądał
           się, jak czarna postać staje się coraz większa, przesuwając się po zielonej połaci.
              – Joel idzie! – zawołał do Abraszki i wskazał ręką na ciemną plamę, która
           zbliżała się do nich z oddali.
              – Tak, już idzie – potwierdził Abraszka i teraz dopiero zaczął bawić się z oży-
           wieniem kawałkami żelaza.
              Jankew wyszedł na drogę i powoli zaczął iść naprzeciw sylwetki, która zbliżała
           się szybko, robiła się coraz większa – i coraz mniej przypominała Joela. Nagle
           znalazł się twarzą w twarz z zasapanym, wzburzonym chłopem.
             – Jezus Maria, Żydek! – zawołał chłop, wycierając rękawem sadzę i pot
           z twarzy. – Z nieba mi spadłeś! – wydyszał.
             Zanim chłop zdołał złapać oddech i powiedzieć, co się stało – Jankew już
           wiedział. Chłop zaczął rozmywać się przed jego oczami, ziemia pod stopami
    150    zdawała się podnosić, a głos w głowie zahuczało: „Joel…!”
   145   146   147   148   149   150   151   152   153   154   155