Page 148 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 148
Dopiero wtedy jesteś wolnym człowiekiem… Do tego potrzeba siły… Żeby wejść
w siebie, stanąć twarzą w twarz ze sobą. Dopiero wtedy jesteś gotowy na to, by
oczekiwać wyzwolenia.
– Ale ja nie chcę czekać! – zawołał Jankew, pół żartem, pół serio.
– To jedź mu naprzeciw! Dlaczego zwlekasz? – Joel klepnął Susiego w zad
i koń puścił się galopem po szerokiej alei topolowej.
Kiedy następnym razem przyjechali do Joela, był już środek lata. Dzień był
pochmurny i duszny. Ubrania lepiły się do ciała i aż prosiło się o deszcz, który
trzymał się uparcie chmur i nie chciał opaść w dół nawet kroplą. Mało rozmawiali.
Leżeli boso na trawie w samych spodniach i arbekanfes.
Joel leżał w rowie i pochrapywał. Jankew i Abraszka patrzyli w niebo zaspa-
nymi oczami. W pewnej chwili usłyszeli dobiegający gdzieś od strony pól śpiew
Wandy. Joel obudził się, wygramolił się z rowu i położył obok Abraszki. Leżąc,
obserwowali widoczną w oddali szczupłą sylwetkę sziksy, która przesuwała się
na linii, gdzie spotykały się niebo i ziemia, niczym tańcząca na linie akrobatka.
– To musi być Wanda… – powiedział cicho Abraszka.
– To ona – potwierdził Joel, wstał i wszedł do chałupy. Po chwili wyszedł z niej
z miską pełną czereśni z szypułkami i liśćmi.
Jankew i Abraszka usiedli, spuszczając nogi do rowu, a Joel usadowił się
między nimi z miską czereśni na kolanach.
Jedli w milczeniu, głośno wypluwając przed siebie pestki. Przy szarości nie-
ba i ciężkości powietrza, czereśnie ze swoją czerwienią i smakiem zdawały się
ożywiać i odświeżać wszystko dookoła. Ich sok przyjemnie chłodził usta. Joel
uniósł w górę dwie zrośnięte szypułkami owoce.
– Piękne! – zachwycił się Abraszka.
– Toczno! – potwierdził Joel, błądząc wzrokiem po horyzoncie, jak gdyby wciąż
szukał tam sylwetki Wandy, która już gdzieś zniknęła. Wrzucił sobie czereśnie
do ust i wypluł pestki daleko ponad rów.
Abraszka od razu zaczął go naśladować i starał się wypluwać pestki tak
wysoko i daleko jak Joel. Na koniec i Jankew dołączył do ich zabawy.
– Wiecie co? – zawołał Abraszka. – My to jesteśmy trzej wariaci!
– Toczno! – Joel aż zakrztusił się ze śmiechu. – Jesteś mądry jak świat, mój
ty mały wariacie! – zawołał i zaczął obwieszać uszy Abraszki kiściami czereśni.
– Ale jest różnica między naszym wariactwem.
– Jaka różnica? – Abraszka zaczął przyozdabiać czereśniami uszy Joela,
a potem Jankewa.
– Ja, na ten przykład, jestem wariat, co za dużo mówi, a Jankew to wariat,
który mówi za mało.
– A jakim wariatem ja jestem? – zapytał Abraszka.
– Ty ani za dużo nie mówisz, ani za dużo nie milczysz i dlatego jesteś najdo-
skonalszym wariatem z nas wszystkich! – Miska była już pusta i Joel obróciwszy
148 ją do góry dnem, włożył Abraszce na głowę.