Page 146 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 146
– To dlaczego go nie zapytasz, kiedy przyjdzie?
– Pytałem go, niech tak będę zdrowy, tysiąc razy pytałem. Ale on odpowiada
tak cicho, że nawet anioł nie może go usłyszeć.
– Skoro jesteś aniołem, to co robisz tutaj na ziemi?
– Jestem tu, ponieważ należę też do upadłych aniołów.
Joel z niespodzianą czułością podniósł Abraszkę, posadził go sobie na kolanach
i przycisnął do siebie. Zaraz jednak zawstydził się, wykrzywił twarz w komicznym
grymasie, wypuścił Abraszkę z objęć i odepchnął go lekko od siebie.
– Idź lepiej – powiedział, wskazując ręką – otwórz szufladę waserbanku
24
i wyjmij karty. Nauczę was grać w oczko.
Abraszka, zbity z tropu i zdumiony tym nagłym przeskokiem Joela z nieba do
kart, podszedł do waserbanku, wyjął z szuflady podniszczoną, lepiącą się talię
kart i położył ją na stole.
– Człowiek musi wszystkiego w życiu spróbować… Wszystkiego, czego tylko
jest w stanie – wymruczał Joel i zaczął uczyć Jankewa i Abraszkę grać w karty.
Tamten dzień, w którym Joel tak dużo mówił, wyjaśniał, żartował, ale też tak
wiele przemilczał, pełen był nieporozumień i osobliwych momentów. Były chwile,
kiedy wszyscy trzej czuli się skrępowani i zawstydzeni.
Kiedy mieli się już pożegnać, dosłyszeli dobiegający od strony drogi na Bociany
hałas. Przystanęli i zaczęli się przysłuchiwać.
– Nie, to nie samochód – Abraszka pokręcił głową.
– Jasne, że nie! – zawołał Joel i zaczął iść w stronę zbliżającego się tumanu
kurzu. Po chwili już dało się dostrzec na drodze rozkołysany kryty wóz, za nim
jeszcze jeden, a obok nich grupę roztańczonych i rozśpiewanych chasydów.
– Jadą do rebego – oznajmił Joel.
Zbliżający się chasydzi ubrani byli w długie płaszcze, na głowach mieli wytarte
filcowe kapelusze, a wokół szyi przewiązane czerwone chustki. Widać było, że
wstąpili już po drodze do karczmy, ponieważ ich oczy były zamglone, a policzki
zaczerwienione. Spod ich długich, porozpinanych płaszczy i rozwianych chałatów
wystawały arbekanfes. Śpiewali i mówili chaotycznie, zachrypniętymi głosami,
bez ustanku wymachując przy tym rękami.
Abraszka od razu wmieszał się pomiędzy wesołe towarzystwo, a Jankew
zaraz za nim. Na jednym z wozów stała mała beczka gorzałki i podczas gdy Joel
sprawdzał podkowy koni, któryś z chasydów rozdzielał pełne kieliszki wódki.
Pozostali chasydzi puścili się w tan splatając ramiona z sąsiadami. Gdy Joel
skończył pracę, wlał w siebie podany mu kieliszek wódki i podszedł do Abraszki.
Wziął go za rękę i powiedział ciepło:
– Rozumiesz, Abraszko, taniec jest najpiękniejszą modlitwą, ponieważ czło-
wiek modli się wtedy nie tylko ustami, ale też rękami, nogami i całym ciałem.
146 24 Waserbank (niem.) – mały stolik na przybory do mycia.