Page 144 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 144

Joela. Chciał coś powiedzieć, jednak to „coś” było tak mgliste, że mógł jedynie
           próbować jakoś do tego nawiązać. – Moje wątpliwości mają związek z pocho-
           dzeniem zła.
              – Tylko z tym! – zaśmiał się gorzko Joel. – I z niczym więcej?
              – Ta cała kwestia szewirat ha-kelim … – wyjąkał Jankew.
                                           23
              Joel był już gotów wyjść na zewnątrz, by zobaczyć, co robi Abraszka, zawrócił
           jednak i podszedł do Jankewa.
              – No, co z tym rozbiciem naczyń? – zapytał, uderzając obiema dłońmi w stół.
           – Kabaliści też tego nie zrozumieli, wierz mi. Wyobrazili sobie tylko, jak Rebojne
           szel Ojlem emanuje swoje światło poprzez swoje naczynia, sefirot. Z pierwszymi
           trzema wszystko poszło zgodnie z planem, ale dla pozostałych sefirot moc światła
           była zbyt silna i boże naczynia rozbiły się na drobne kawałki. Część boskiego
           światła wróciła z powrotem w górę, do źródła, część jednak rozproszyła się
           w dole i tam też iskry boskiego światła, dobra, połączyły się ze złem, z rozbitymi
           naczyniami… wymieszały się z nimi. Z tego zaś niektórzy wyciągają wniosek,
           że zło istniało już wcześniej, przed rozbiciem naczyń. Inni kabaliści twierdzą
           znowuż, że stworzenie świata przypomina narodziny dziecka – kiedy to razem
           z nowonarodzonym wydostają się na świat wszystkie nieczystości… Ale to też
           nie jest odpowiedź na twoje pytanie. Doprawdy nie wiem, co ci powiedzieć. Nie
           znaczy to jednak, że ratowanie iskier boskiego światła nie jest ważne. Po prostu
           nie zastanawiam się nad tym zbyt wiele… A z resztą radzę sobie, jak potrafię.
           Bo jeśli On tam w górze jest tak nieporadny, że rozbija naczynia i nie potrafi ich
           połączyć… to o ile bardziej nieporadni jesteśmy my sami?
              – Jak sobie z tym wszystkim radzisz? – zapytał Jankew.
              – Idę do mojej sziksy, oto jak!
             Jankew poczerwieniał i odwrócił się.
             – Ej, nie odwracaj się ode mnie – Joel szybkim ruchem ujął Jankewa za podbró-
           dek i zmusił go, by odwrócił z powrotem głowę. – Możesz mi patrzeć prosto w oczy,
           co? Jesteś moim przyjacielem, więc mogę ci wszystko powiedzieć, tak czy nie?
             – Jeśli chcesz – wyszeptał Jankew.
             – Tak, chcę – Joel pokiwał głową. – Musisz wiedzieć, że im bardziej mężczyzna
           pożąda kobiety, tym większe czuje pragnienie, by naprawić świat, przywrócić jego
           nierozdzielność, połączyć rozbite naczynia. Kiedy idę do mojej sziksy, zdaje mi
           się, że ratuję iskrę Szechiny. We mnie jest kawałek skorupy i w niej kawałek…
           Kawałek skorupy w wybornym ciele kobiety, która ma serce przepełnione słody-
           czą i głos jak dźwięk fletu… – Joel przerwał, gdyż wydawało mu się, że dostrzegł
           w oczach Jankewa ślad współczucia i nie mógł tego znieść. Wstał, otworzył drzwi
           i zawołał do Abraszki, który wałęsał się po podwórku:
             – Ej, ty, chodź no tutaj!


    144    23   szewirat ha-kelim (hebr.) – rozbicie naczyń.
   139   140   141   142   143   144   145   146   147   148   149