Page 141 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 141

śpiącego Abraszkę. – Ech, co to jest za chłopak! – powiedział z pełnymi ustami.
             – Jeśli mnie spytasz, to ci powiem, że wiem, co siedzi w tej jego głowie. Mam
             dobrego niucha, gdy o niego chodzi. Jest w nim ukryta pasja… pragnienie, żeby
             dotknąć wszystkiego własnymi rękami. Skąd to wiem? Wiem, bo też taki jestem.
             Jest we mnie ta potrzeba, żeby poznawać rzeczy poprzez dotyk. Tyle że on, ten
             mały gamoń, idzie jeszcze dalej ode mnie. Widziałeś kiedyś jego ślepia, kiedy
             obrabiam dla niego te jego cacka nad ogniem? Można zobaczyć w nich wtedy to
             ogromne pragnienie, żeby przekształcić idee, które widzi w wyobraźni w coś, co
             można dotknąć rękami. Myślisz, że ja sam nie mam uciechy z tego formowania
             na nowo kawałków odpadów? To czysta przyjemność, przyłączyć się do tej jego
             zabawy i kształtować cudaczne stwory. Ech, człowiek jest jak dziecko…
                 Jankew spojrzał na niego pytająco.
                – Może Rebojne szel Ojlem też jest jak dziecko?
                 – Może… – Joel, zamyślony, pokiwał głową. – Wyobrażasz sobie jego radość
             ze stwarzania światów? Na pewno pokaleczył sobie przy tym do krwi palce, tak
             jak Abraszka, ale ten ból też musiał być dla Niego przyjemnością. Wyobraź sobie
             jeszcze jak Odwieczny, Nieskończona Nicość, wycofuje się, kurczy się w sobie,
             by zrobić miejsce dla dzieła stworzenia, po czym siłą swojej woli i idei kreacji
             dokonuje pierwszego rozróżnienia: między Nim samym – tym, co Nieskończone,
             a jego skończonym dziełem. Pojmujesz to? – Joel oblizał wargi ze śliny i okruchów
             chleba. Mówił już teraz z pasją, gorączkowo wyrzucając z siebie słowa. – I przez
             tę ogromną wolę Stwórcy, wolę, której my nigdy nie będziemy w stanie pojąć,
             wytrysnął z siebie dziesięć sefirot i stworzył świat, emanując z siebie boskie
             światło. A w tej emanacji, słyszysz, była już idea praczłowieka, duchowa fotografia
             Adama, którego jeszcze nie było.
                 Palcem wskazującym zaczął kreślić w kurzu na koślawym stole dziesięć se-
             firot, każdą z nich w kształcie małego koła, po czym połączył je wszystkie jedną
             linią tak, że przybrały zarys człowieka.
                 Joel mówił dalej, zachłystując się słowami:
                – Są to naczynia, którymi on, Odwieczny, poprzez cztery światy i niezliczone
             poziomy stworzył człowieka w jego postaci. We wszystkich czterech światach
             Adam – człowiek jest koroną stworzenia. Adam Kadmon – praczłowiek, nie jest
             ani mężczyzną, ani kobietą. Jest hermafrodytą, tak jak i Stwórca, który ma w sobie
             kobietę – Szechinę . Są podzieleni, oderwani od siebie, a równocześnie dążą do
                             18
             siebie, pożądają się z największą pasją. Ech… Kiedy mówi się o tym wszystkim
             chropawymi słowami… Jesteśmy zbyt nieudolni, żeby to wszystko zrozumieć…
             Bo jak można to wszystko pojąć, kiedy aż kręci się od tego w głowie?



             18   Szechina – boża Obecność lub immanencja Boga, przez kabalistów ukazywana jest jako żeński
                aspekt Boga; miejscem zamieszkiwania Szechiny był Przybytek na pustyni i Pierwsza Świątynia.
                Po rozproszeniu Żydów również Szechina podzieliła ich los i przebywa na wygnaniu.  141
   136   137   138   139   140   141   142   143   144   145   146