Page 114 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 114

– Napisałem do niego – powtórzył Herszele. – I… towarzysze dali mi znać,
           że odbył po mnie żałobę .
                               6
             – Może po mnie też… – mruknęła Binele. – Uciekłam… Ale pracowałam
           z dziewczynami z Bocianów, które wróciły do domów. Więc pewnie już wszystko
           wie. Oj, Herszele… gdybyś wiedział… – rozpłakała się na nowo.
             – No, koniec już z tym płakaniem. Skoro wtedy nie płakałaś, to i dziś nie
           możesz… – uścisnął mocno jej dłoń.
             – Tak się cieszę, że cię widzę… Będziemy razem… – objęła go.
             – I walczyć będziemy razem… – uśmiechnął się.
             – Tak… będziemy razem walczyć o…
             – Przeciw tym wszystkim, którzy chcieli zrobić z nas upokorzone zera… Przeciw
           carowi i panom, i przeciw świętoszkom… i przeciw ojcu…
             – Przeciw ojcu?
             – Tak… również przeciw niemu. Jest moim… Prawie zabił mnie… jako człowieka.
             – Przecież kiedyś tak go kochałeś. Naśladowałeś go we wszystkim.
             – Byłem dzieckiem. Potrzebowałem jego miłości. Teraz jestem mężczyzną…
           mogę się obejść bez jego miłości. Mogę się obejść bez mojej miłości do niego.
           To była miłość biednego stworzenia. I… nienawidzę chomąta, które chciał na
           mnie nałożyć, by mnie nim zadusić. Nie lubię wszystkiego, do czego chciał mnie
           zmusić. Odbył po mnie żałobę… po swoim jedynym synu. Ja nie będę nosił żałoby
           po nim. Ja z nim walczę… rozumiesz?
             Pochylił się ku Binele, a w jego oczach płonął ogień, który przypominał ten
           żar, który czasami zapalał się w oczach Joselego pałającego gniewem.
             – Mam nową wiarę, Binele… I nowego przewodnika, który jest kimś więcej
           niż ojciec. Nazywa się Lenin. To on nadał mojemu życiu sens, wartość. Jak mnie
           tu widzisz, Binele, jestem gotów, jak tu stoję, oddać życie za moją wiarę… Iść
           na śmierć ze śpiewem na ustach. Pamiętasz – pogłaskał ją po głowie – jak
           wybiegałaś na szeroką aleję topolową, aby spotkać Mesjasza? Niebezpieczne
           jest takie życie w oczekiwaniu na coś, czego nikt nie może ci zapewnić… tylko
           ty sama. My, Binele, ty i ja, i te wszystkie tysiące, które widziałaś zgromadzone
           na ulicach… opluci i upokorzeni, sami sobie musimy być mesjaszem, Żydzi tak
           samo, jak i goje. – Wyjął stary zegarek kieszonkowy z kieszeni swojego zno-
           szonego płaszcza, popatrzył i pociągnął Binele za rękę. – Chodź, zaprowadzę
           cię do twojej kwatery, zobaczę, gdzie mieszkasz i od tej pory będę na ciebie
           uważał.
             Spojrzała na niego z rozczarowaniem.
             – Przecież jeszcze mi niczego nie opowiedziałeś. Gdzie pracujesz, co robisz?...
           Co się z tobą działo… cały ten czas? – Wyszła z nim na ulicę i nagle przypo-



           6    Porzucenie wiary jest w judaizmie ciężką przewiną, rodzina miała obowiązek traktować taką
    114       osobę jak zmarłą i odbyć po niej żałobę.
   109   110   111   112   113   114   115   116   117   118   119