Page 118 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 118

3

           W fabryce Binele robiła wszystko, aby Jojne nie mógł zostać z nią sam na sam.
           Czekał na nią na schodach, na ulicy prowadzącej do domu. Za każdym razem
           znajdowała inną wymówkę, aby odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie przyszła
           na spotkanie „pod Matką Boską”.
             I za każdym razem wyrzucała z siebie zduszone słowa:
             – Chcesz kożuszek z powrotem?
             – Chcę ciebie! – przenikał ją zielonym światłem swoich oczu.
             Bardzo szybko zamknięto fabrykę. Lekkomyślnością byłoby wyprowadzić się
           teraz od Cypory. Nieludzkie byłoby pozostawić ją samą. Więc Binele opowiedziała
           Cyporze o Jojnem i o tym, że chciałaby zatrzeć za sobą wszystkie ślady, aby jej
           nie znalazł.
             Cypora zgodziła się z nią.
             – Ten Swołocz może ci jeszcze narobić kłopotu, lepiej trzymaj się od niego
           z daleka.
             Binele zostawiła jej odrobinę pieniędzy ze swojego węzełka, a sama zamiesz-
           kała na Wilkach na strychu, który sobie wyszukała. Wreszcie miała swój kąt,
           za którym tak tęskniła. Sen się ziścił, ale rzeczywistość inaczej smakowała niż
           marzenie.
             Trzy miesiące później Cypora zaprowadziła Binele do końskiej kliniki Gajgera,
           bo ta chciała zrobić skrobankę. Wcześniej przyjaciółka dokładnie jej opowiedzia-
           ła, co Gajger robi, zanim wykona zabieg. Binele ukryła na piersi ostry scyzoryk,
           a we włosy wpięła kilka ostrych, długich szpilek. Nie miała zamiaru oddawać
           się Gajgerowi. Zabrała ze sobą tę odrobinę uskładanych pieniędzy, gotowa mu
           zapłacić, ile trzeba, choćby miała sprzedać ostatnią koszulę. Ale nie pozwoli
           mu się dotknąć.
             Cypora, która ledwo stała na nogach – bo w ostatnich dniach chodziła z go-
           rączką – została na zewnątrz. Binele sama weszła do stajni.
             Na jej widok jeden ze stajennych podniósł krzyk:
             – Gajger, narzeczona przyszła!
             Minęło kilka minut długich jak wieczność, zanim Gajger wyszedł z bocznej
           izby, ubrany w zakrwawione bryczesy, zakrwawioną rubaszkę z rękawami pod-
           winiętymi nad łokcie, w ciężkich butach na wysokich obcasach, jakby specjalnie
           zrobionych po to, aby wyglądał na wyższego. Najpierw pogłaskał chore konie, po
           czym z daleka zmierzył Binele kamiennym spojrzeniem pozbawionych wyrazu oczu.
             – W którym miesiącu ciąży jesteś? – rzucił z daleka suche pytanie.
             Odpowiedziała spokojnym głosem. Zebrała całą swoją wolę i siłę, jaką w sobie
           miała, aby wyjść na spotkanie temu, co ją czekało.
             – Ile kosztuje zabieg? – zapytała.
             Nie odpowiedział jej, lecz ruchem głowy wskazał drzwi do bocznej izby.
    118      Było to obszerne pomieszczenie z mokrą kamienną podłogą. Również ściany
   113   114   115   116   117   118   119   120   121   122   123