Page 119 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 119
były wyłożone takimi kamieniami jak podłoga. Na środku stał wielki, mokry stół.
„To tutaj ćwiartuje konie…” – przemknęło jej przez myśl. Jeden ze stajennych
wszedł wraz z Gajgerem za Binele i zaczął obmywać stół wielkimi szmatami
z worków. Gajger podszedł do półki i odwrócony plecami coś przy niej robił. Sta-
jenny mrugnął do Binele. Następnie odwrócił głowę i gapił się na plecy Gajgera.
– Czego stoisz jak gliniany golem? – zapytał chłopak, wytarłszy stół. – Roz-
bieraj się.
– Poczekam – wyjąkała Binele.
– Nie ma na co czekać – usłyszała głos Gajgera, który wciąż stał tyłem do
niej. – To moi pomocnicy.
Binele zaczęła się powoli rozbierać. Chłopak wskazał jej gwóźdź na ścianie,
gdzie miała powiesić swoje rzeczy. Spod sukienki wypadł jej scyzoryk. Stajenny
podniósł go i podał jej.
– Masz, wsadź go do woreczka, a wyjmij pieniądze.
Wyjął woreczek z jej dłoni, otworzył i czekał, aż włoży tam scyzoryk, a potem
sam wsunął rękę do środka i wydobył chusteczkę, w której trzymała swój „węzełek”.
– Ile? – zapytała. – Szczękała zębami, bo ziąb panujący w pomieszczeniu
przenikał każdą cząstkę jej ciała. Drżała.
– To wszystko? – chłopak podrzucił chusteczkę w powietrze, jakby się bawił
balonem. – A resztę zapłacisz później. Rzucił chusteczkę na półkę obok Gajge-
ra i skierował się do wyjścia. – Buty też ściągnij, będzie ci wygodniej – zanim
wyszedł, pokazał palcem jej nogi.
Binele stała na mokrej podłodze naga i bosa, obejmując rękami pochylone,
drżące ciało, próbując pocieraniem rozgrzać przemarzniętą skórę. Spojrzenie
skierowała na swój woreczek, który wisiał w pobliżu Gajgera zawieszony przez
stajennego na gwoździu. „Mam jeszcze szpilki do włosów…” – próbowała się
uspokoić i przeniosła spojrzenie na plecy Gajgera. Ten był teraz zajęty rozwija-
niem kilku rubli z jej chusteczki.
– Właź na stół i rozłóż nogi – usłyszała jego głos.
Leżała na zimnym, wilgotnym stole z rozłożonymi nogami. Widziała, jak jej łono
faluje w rytm serca. Trzęsła się, drżała, mocno zaciskając usta, aby nie wyszedł
z nich żaden dźwięk. „Nie umrę… Nie umrę…” – powtarzała sobie.
Gajger stanął przy jej nogach. Jego kamienna twarz z zimnymi, stalowymi
oczyma, podobnie jak wcześniej nie miała żadnego wyrazu. Ale uszy, jego wiel-
kie uszy zrobiły się bardzo czerwone, a dolna warga wywinęła się ku dołowi,
w kierunku brody. Powoli coś na kształt uśmiechu zaigrało w kącikach jego ust.
Trzymał w rękach rodzaj drewna owiniętego w kawałek czarnej waty niczym
krótką wypaloną pochodnię. Gajger stał tak bez ruchu przez kilka minut, szarymi
oczyma, które stawały się coraz ciemniejsze i gorętsze, wnikając w drżące ciało
Binele. W końcu położył pochodnię na krawędzi stołu, klepnął Binele w kolano
i przyciągnął ją ku sobie po śliskich deskach stołu, aż nogi opadły jej poza jego
krawędź. 119