Page 112 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 112

własny rozum nie jest dość subtelny, oszlifowany? Taki stan można osiągnąć
           dzięki wiedzy, rozumowaniu.
             Chciała wiedzieć i rozumieć – ale akurat nie te rzeczy, o których mówił jej
           Mojsze. Przede wszystkim chciała rozumieć siebie, rozumieć życie, ludzi, roz-
           różniać między tym, co człowiek mówi, a co naprawdę chce powiedzieć, między
           tym, co robi, a tym czym jest.
             Wczesnym rankiem, choć nie miała zamiaru iść na demonstrację, udała się
           w kierunku ulicy Piotrkowskiej, na ten róg, gdzie Mojsze – wedle swoich słów –
           miał przechodzić ze sztandarem w rękach. Było zimno i deszczowo. Chmury leżały
           nisko nad dachami i ciemna szarość otuliła miasto. Obok Binele przechodziły
           grupy skurczonych, otulonych postaci, w kapeluszach i chustkach naciągniętych
           na głowy, o przesłoniętych twarzach, z których dostrzec można było jedynie
           mrugające, wilgotne oczy. Binele mocniej owinęła się chustą.
             Nie myślała o demonstracji. Wciąż jeszcze myślała o Mojszem i o sobie.
             Teraz, kiedy stała się jego narzeczoną, była mu coś winna – choć to, co się
           stało między nią a Jojnem, było z jego, Mojszego, winy. Dlaczego Mojsze ją tylko
           całował i tak delikatnie obejmował, jakby była zrobiona z najszlachetniejszej
           porcelany? Dlaczego nigdy nie wziął jej w ramiona, nie przytulił tak, żeby aż za-
           trzeszczały jej kości, a ogień zapłonął w jej ciele? Dlaczego był takim fajtłapą?
           I jak to mogło być, że taki fajtłapa nie boi się Kozaków, nie boi się nieść sztan-
           daru dziś, podczas demonstracji? A może Mojsze nie dość ją kocha, nie dość
           jej pragnie? Czy to możliwe, że chce się z nią ożenić jedynie dla korzyści? Ale
           jakie to korzyści mogła mu ona zaoferować? Wszak chciał ją wziąć bez grosza
           posagu. A po drugie takie wyrachowanie nie pasowało do Mojszego, którego
           znała, jej serce zaprzeczało podejrzeniom o jakiekolwiek ukryte zamiary z jego
           strony. Jej serce wyczuwało jego szacunek dla niej – dla jej ciała. A jednak bardzo
           pragnęła, aby Mojsze przypadł do niej z pożądaniem Jojnego, z jego szalonym
           zachwytem.
             Musi powiedzieć Mojszemu o Jojnem. Ale najpierw powinna zerwać z Jojnem.
           I tak zrobiło się zimno, więc spotkania z nim coraz bardziej oznaczały mroźne
           krople na ciele i na duszy. Jojne wciąż miał nadzieję, że ona pojedzie z nim do
           Palestyny. Obiecał jej, że póki co, znajdzie gdzieś na Bałutach kącik dla nich
           obojga. Wprawdzie Binele chciała mieć własny kąt – choćby na krótko, pragnęła
           spróbować życia na własny rachunek – ale bez Jojnego… Tak, nawet bez Mojszego.
             W pobliżu Piotrkowskiej napotkała tłum biegnący jej naprzeciw.
             – Zawracać! Zawracać! – krzyczano ze wszystkich stron.
             – Kozacy zastawili drogę! – słyszała okrzyki w tłumie, który ją zatrzymał.
             Grupki ludzi kierowały się w boczne uliczki, a Binele – wraz z nimi. Zawład-
           nął nią strach o Mojszego. Gdzie jest teraz ze sztandarem? Musi go znaleźć.
           Przebiegła z jednej bocznej uliczki na drugą, szukała w tłumie uciekających.
           W oddali ujrzała Kozaków z nahajkami nacierających na tłum, galopujących
    112    za ludźmi i rozpędzających ich we wszystkich kierunkach. Binele przywarła do
   107   108   109   110   111   112   113   114   115   116   117