Page 767 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 767

świergotliwym głosem. Była poirytowana i ledwo mogła opanować gniew. Wyczu-
             ła, że Balcia jest zadowolona z jej odpowiedzi. Twarz Balci tego nie zdradzała.
             Przeciwnie, wyrażała matczyną troskę. A jednak…

                Później nastały pogodniejsze dni. Przyszedł list od Gabiego, razem z dru-
             gim długim listem – od Herszka! Herszko powrócił z Rosji, gdzie był w gułagu
             w Workucie, pod kręgiem polarnym. Balcię aż głowa rozbolała z radości. Bolała
             ją głowa tak długo, aż nauczyła się listu Herszka na pamięć, a jego przeżycia
             stały się jej przeżyciami. Gabi w swoim liście wskazywał na bolesne wydarzenia
             w Polsce. Powracających Żydów społeczeństwo polskie nie przyjmuje z otwartymi
             ramionami. Bynajmniej. A stosunek polskiego rządu do demokracji to osobna
             sprawa. Gabi już nie nalegał, żeby Balcia i Malka przyjechały do Łodzi. Przeciw-
             nie, podkreślał, że on i Herszko szykują się do drogi. Balcia oczekiwała, że lada
             dzień powinni przybyć do Bergen-Belsen. Tak więc Balcia się rozpogodziła, stała
             się radosna i zaczęła wyglądać młodziej i piękniej.
                Miriam też czuła się silna i energiczna i cieszyła się dobrym zdrowiem. Włosy
             jej podrosły. Straciły dawną sztywność i zrobiły się takie jak włosy Wierki. Rudawe
             fale okalały jej twarz. Marek uważał, że wygląda jak kobieca postać z obrazów
             Tycjana i nazywał ją Tycjanem. Lubiła to. Sama jednak bardziej podziwiała Malkę.
             Malka, ze swoimi ciemnokasztanowymi włosami, stała się typową orientalną
             pięknością. Wyglądała tak pociągająco, że ludzie oglądali się za nią. Zaokrągliła
             się i jakaś miękkość, kobiecość pojawiła się w jej ruchach.
                W niewielkim pokoju, gdzie mieszkali wszyscy czworo, stosunki zasadniczo
             były wyśmienite. Marek bardzo dobrze wpasował się w towarzystwo trzech kobiet,
             które traktowały go, jedynego mężczyznę między nimi, czule i z pobłażaniem.
             Było mu wspaniale.
                Kłopot z nim polegał na tym, że rozwinął w sobie talent do spania do późna
             i kobiety tylko przez pół dnia widziały go na nogach. Jego życie zaczynało się
             najwcześniej po godzinie dwunastej. Jeśli Balci udało się sprawić, żeby otworzył
             oczy, najpierw pół godziny ziewał, a następnie rozpoczynał hamletowski mono-
             log: „Pospać jeszcze trochę i może jeszcze trochę pośnić, czy nie spać i od razu
             zeskoczyć z pryczy? – oto jest pytanie”.
                Jeśli Miriam udało się doprowadzić do tego, żeby usiadł na pryczy, po tym,
             jak łaskotała go w piętę i ściągnąwszy z niego koc, nieźle mu przygadała, robił
             komiczne grymasy i zaczynał śpiewać polskie szlagiery głosem kanarka. Albo
             robił na głos wielkie plany na ten dzień, na ten tydzień, na cały rok lub na całe
             swoje życie.
                Balcia nie mogła serio gniewać się na niego. Kiedy udawała, że jest na nie-
             go zła, on z szacunkiem kiwał głową i mówił: „Już, mamusiu, już się ubieram”.
             I kontynuował te monologi i koncerty z najwyższej pryczy. Kiedy w końcu zwiesił
             nogi, dalej siedział na górze i drapiąc się po skołtunionej głowie, rzucał spoj-
             rzenie w okno, pytając: „Jaki właściwie mamy dziś dzień?”. Dopiero gdy Balcia   765
   762   763   764   765   766   767   768   769   770   771   772