Page 761 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 761

Miriam nienawidziła siebie zarówno za patos i bombastyczność, jak i za cha-
             otyczność swojej przemowy. Chciała mówić logiczniej i jaśniej, prościej i ciszej.
             Czuła jednak, że to, co mówi – musi, tak czy inaczej, zostać powiedziane.

                                              *

                Marek niecierpliwie wyglądał rozpoczęcia studiów. Wysłał sporo listów do
             różnych uniwersytetów zarówno w Niemczech, jak i za granicą, z podaniem
             o przyjęcie, i próbował namówić Miriam do zrobienia tego samego. Podczas
             jednego z ich spacerów po lesie objął ją mocno i gorączkowo mówił do niej:
                – Chcę ciebie mieć koło siebie na zawsze. – Rozgadał się i radośnie snuł
             plany na temat organizacji ich wspólnego życia.
                Miriam zatrzymała się i przerwała mu wpół słowa.
                – Ale, Marku, ja nie jestem jeszcze gotowa… – odezwała się, patrząc mu
             prosto w twarz. – Mocno się zmieniłam, a moje uczucia też uległy przeobrażeniu.
             Nie mam jeszcze pewności, jak będę żyć i co będę robić lub gdzie osiądę. Muszę
             dojść z tym do ładu. Wszystko, co wiem, to to, że chcę mieć wolność wyboru.
             Niekiedy myślę nawet o opuszczeniu Balci i Malki.
                Przycisnął ją do siebie.
                – Mogę to zrozumieć. Ale przecież nie chcesz mnie porzucić. Czy ja kiedy-
             kolwiek stanąłem ci na drodze? Pobierzemy się, a ty będziesz mogła robić, co
             ci się podoba. Nie mam zamiaru odbierać ci wolności. Razem będziemy wolni.
                – Słowo wolność nie schodzi z naszych ust. Ale prawdę mówiąc, wciąż nie
             wiem, co to właściwie znaczy być wolnym – teraz, po wyzwoleniu. Dużo rzeczy
             nie wiem. Nie jestem pewna, czego chcę, co czuję. Z jednej strony, znam siebie
             lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, a z drugiej – znam siebie mniej. I… nie wiem,
             czy w ogóle jestem gotowa brać ślub.
                Popatrzył na nią zdumiony.
                – Brać ślub ze mną? Co ty mówisz, co? Nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
             Nie mam przecież nikogo więcej na świecie, oprócz ciebie.
                – Czy nasza samotność jest wystarczającym powodem, żeby się pobierać?
                – Ale przecież my się kochamy.
                Uśmiechnęła się.
                – Tak, to prawda. Ale ja nie chcę być niczyją żoną, nawet twoją. Moja miłość
             do ciebie też stała się inna. Nie wiem dlaczego. Coś się zmieniło. To nie znaczy,
             że jestem gotowa cię porzucić, Marku. Chcę tylko, żebyś o tym wiedział. – Jaka
             to zrobiła się wymowna! Sama sobie się dziwiła. Już sam fakt, że była w stanie
             powiedzieć to wszystko Markowi z taką lekkością, był dowodem, że jej uczu-
             cia do niego uległy zmianie. Była jakaś otępiała próżnia w jej sercu, miejsce,
             z którego coś, co żywiło jej duszę tak długo, zniknęło. Próbowała uładzić to,
             co powiedziane. – Wiem, że grzeszę mową. Krzywdzę cię. Nie wiem, co mnie
             dzisiaj naszło. Całe szczęście, że ciebie mam, że mam Balcię i Malkę, że mam   759
   756   757   758   759   760   761   762   763   764   765   766