Page 760 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 760

każdy uśmiech na naszych ustach i przepędza każdą odrobinę radości z naszych
           serc. Nasze wczoraj pobrzmiewa w każdym kroku, jaki stawiamy, w każdej naszej
           myśli – czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie. Nasze wczoraj wyrywa nas
           ze snu z okrzykiem przerażenia lub droczy się z nami obrazami szczęśliwych,
           idealizowanych dawnych dni, czasów, kiedy mieliśmy jeszcze swój dom. Nasze
           wczoraj dławi nas w gardle razem z każdym kęsem, jaki bierzemy do ust, kiedy
           przypomnimy sobie, ilu z naszych bliskich brakuje przy stole. Kiedy rano zakła-
           dam sukienkę, zdarza mi się często, że jestem zdziwiona. Jak to możliwe, że nie
           ma na niej żółtej łaty? Suknia naszego nowego życia nie ma żółtej łaty. Lecz ta
           łata pozostaje wytatuowana w naszych sercach i nigdy już jej nie zdejmiemy.
           Nasza droga na śmierć była trudniejsza niż w przypadku tych Żydów, którzy szli
           na Kidusz ha-Szem w dawnych wiekach. Tamci Żydzi mogli ucałować krzyż i się
           uratować. Ich śmierć była kwestią wyboru. A pewnie łatwiej umierać ze światłem
           wiary w oczach, oddać życie za ideały. Łatwiej musi być umierać jako człowiek
           godny, ze świadomością, że ofiara z własnego życia nie jest daremna. Lecz nie
           taka była droga naszego unicestwionego pokolenia. Bardziej gorzka niż sama
           śmierć była nasza droga przez ciemność, droga, którą Bóg i wszystkie ludzkie
           ideały kroczyły razem z nami na zagładę. Opuszczeni przez świat, pod ciemnym,
           opustoszałym niebem, szliśmy w ostatnią drogę, a słowo pocieszenia znikąd
           nie nadeszło. My, cudem uratowani, pamiętamy, jak czekaliśmy, wyglądając
           najmniejszej nowiny z dalekiego świata. Chciało się chwycić ten świat za jego
           filary i krzyknąć do niego z Samsonową siłą: „Świecie, dusza twoja ginie razem
           z nami!”. Jak ziemia mogła pochłonąć niewinną krew tak obojętnie? Jak mógł
           człowiek przełknąć prawdę o naszej zagładzie w takim milczeniu? A jednak
           w najczarniejszej godzinie nie porzucaliśmy nadziei. Wierzyliśmy, że naród jako
           taki nie zginie. Że przynajmniej niewielka część noszących żółtą łatę przeżyje i że
           świat po burzy zwróci się do nich i powie: „Wy, którzyście to widzieli, którzyście
           tam byli, chodźcie, pomóżcie nam napisać prawidła nowego porządku świato-
           wego”. Lecz burza przeszła, niebo jest jasne. Na ruinach powstaje nowe życie.
           Odbudowuje się miasta. Ulice pulsują życiem. Do wsi powraca idylla, a politycy
           wracają do swojej gry. Tak, wyprawia się bankiety z okazji zakończenia wojny.
           Organizuje się ceremonie dla uczczenia pamięci tych, co nie powrócili. Wygłasza
           się emocjonalne przemowy. Śpiewa się hymny narodowe. Lecz nas, ocalałych,
           nie widać, nie słychać. Nie chcą nas widzieć i słyszeć. Stoimy światu w poprzek
           drogi. Stanowimy żywe zaprzeczenie starych, wyświechtanych kłamstw. Gdybyśmy
           zginęli, zaintonowano by pieśń żałobną także nam i również ku naszej pamięci
           wznoszono by pomniki. Stalibyśmy się ważkim argumentem w politycznej grze…
           Lecz my żyjemy. Jesteśmy. I póki naszego życia, nie spoczniemy. Domagamy się,
           żeby nasza ofiara nie była daremna. Domagamy się lepszego jutra dla naszych
           dzieci na tej ziemi i nie przestaniemy pytać: „Jak… możecie wracać do starego,
           jak gdyby nigdy nic?”. Tak, na podstawie stosunku świata do nas możemy okre-
    758    ślić, jaki jest jego stan…
   755   756   757   758   759   760   761   762   763   764   765