Page 759 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 759

*

                Miriam chciała zarazić się pasją od Marka i Malki, uchwycić się czegoś. Tak jak
             człowiek pierwotny, u zarania cywilizacji, nowo narodzony ocalały kacetnik miał
             potrzebę wiary w coś, uchwycenia się religii w tej czy innej formie. Zauważyła,
             jak część ocalałych chwyta się tradycyjnego żydostwa po raz pierwszy w życiu.
             Inni wiązali się z ideą syjonistyczną jak z religią, a jeszcze inni wznosili sztandar
             socjalizmu czy komunizmu. Miriam też potrzebowała takiej duchowej podpory.
             Próbowała więc przezwyciężyć otępienie, wewnętrzną niemoc – wsłuchując się
             w głos swojej przeszłości. W dzieciństwie zwykła nosić ubrania, z których Wierka
             już wyrosła. Teraz oblecze się w jej duszę. Wierka podpowiedziała jej, że dążenie
             ich ojca do lepszego życia – jak iluzoryczne by ono nie było – jest to siła nakazu,
             która ciągnie się jak historia ludzkości długa, aż het daleko w przyszłość, i że ta
             właśnie siła nadaje człowiekowi jego znaczenie. Zaangażowanie się w to dążenie
             może wyzwoliłoby Miriam z poczucia, że jedynie egzystuje, że jest nie na czasie,
             przeżytkiem, co znalazł się na stronicach historii, z którą nie ma żadnego związku.
                W ten sposób uzgodniła stanowisko z Balcią i Malką. One nigdy nie straciły
             żyłki społecznikowskiej. Od samego początku brały udział w życiu społecznym
             Bergen-Belsen. Teraz Miriam dała im się wciągnąć w organizację klubu kultural-
             nego. Miało to być coś w rodzaju klubu dyskusyjnego, gdzie będzie się omawiać
             sposoby, jak ocalali mogą wpływać na szerokie masy, jak mogą oddziaływać na
             życie, poprzez przekazanie światu prawdy, jaką odkryli w otchłaniach piekła.
                Malka akurat przeziębiła się i kaszlała, więc los padł na Miriam, żeby była
             mówczynią na otwarciu klubu. Ona – mówczynią! Ona, która tak nienawidziła
             przemów! Teraz miała wygłosić pierwsze publiczne przemówienie w swoim życiu.
                Kilka godzin przed zebraniem poszła do lasu, żeby przećwiczyć wystąpienie.
             Stąpała tam wśród drzew po mchu, próbując zebrać myśli. Co w zasadzie chciała
             powiedzieć dipisom? Jedyne klarowne uczucie, jakie miała, to bezsilność. Ciężki
             balast obciążał jej serce. Był to nie tylko ciężar jej osobistego zagubienia, lecz
             jakby ciężar losu całego świata spoczywał na jej barkach. Co się stanie z tym
             nowym życiem, za które naród żydowski zapłacił tak wysoką cenę? To niemoż-
             liwe, żeby wszystko zostało po staremu, jakby nic się nie wydarzyło. Ona nie
             dopuszcza do siebie takiej możliwości.
                Szopa, w której publika zgromadziła się tego wieczoru, była nabita do pełna.
             Elektryki nie było, a stół prezydialny oświetlało parę świeczek, które migotały
             w kilku pustych puszkach mięsnych. Miriam ubrała swój granatowy kostium
             unrowski i bluzkę, którą dostała od Sorki. Migoczące świeczki odbijały się na
             jej twarzy, sprawiając wrażenie, jakby okryta była welonem ze światłocienia.
                – Nasze wczoraj wciąż żyje i włada naszym dzisiaj – zaczęła. – Nie chce stać
             się przeszłością. – Jej głos brzmiał słabo, trochę drżąco, lecz wyraźnie. Jeszcze
             minutę temu miała straszną tremę, lecz teraz się od niej uwolniła. – Nasze
             wczoraj uwiera i zadaje nam ból. Zatruwa każdą minutę naszej wolności. Gasi   757
   754   755   756   757   758   759   760   761   762   763   764