Page 74 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 74

Doskakuje do dziewczynki, która stoi w bramie z koszem do połowy pełnym
           bajgli.
             – Proszę, weź balona! – mówi, wciskając balonowy sznurek do jej brudnej
           rączki, po czym ucieka.

             Wchodzi do izdebki na balkonie. Binele spogląda na niego jaśniejącymi
           oczyma. Właśnie myje się nad miską, szykując się na uroczystość. Jej włosy,
           rozpuszczone i wilgotne, ciemnorude jak łuna zachodu, który odbija się w okien-
           ku izby, częściowo są jeszcze splątane na czubku głowy, a częściowo opadają
           już na jej ramiona. Pomiędzy ich pasmami, jakby zza rozdartej sieci, jaśnieje jej
           mokra skóra. Zawstydziwszy się, dziewczyna chwyta ręcznik i przysuwa do piersi.
           Ręcznik rozwija się niczym zasłona.
             – Nie kupiłem obrączek! – Jankew wymyśla kłamstwo na poczekaniu. Chce
           jak najszybciej pokonać przeszkodę stojącą na drodze i wziąć Binele w ramiona.
           – Dostałem tymczasową pracę i nie miałem czasu, aby iść je kupić. Jeśli chcesz,
           to kupimy sobie obrączki w przyszłym tygodniu.
             Binele zamurowało, jest niczym rzeźba wykuta z wilgotnego, błyszczącego
           kamienia.
             – Bez obrączek? – wyrzuca z siebie.
             On uśmiecha się krzywo.
             – No i co? To przecież tylko symbol. Przecież tak czy siak za nic mamy takie rzeczy.
             W niej zapala się gniew.
             – To ty ich nie poważasz! I nie wygłaszaj mi tutaj deklaracji w imieniu nas
           obojga, bo nie masz najmniejszego pojęcia, co się dzieje w moim sercu!
             W jej sercu szaleje burza. Z powodu narastających podejrzeń, że jest w ciąży,
           obrączki nabrały dla niej jeszcze większego znaczenia. Pusty żołądek i nudności
           wzmagają jej gniew. Jankew podchodzi do sprawy ślubu tak lekko, bez zobowiązań.
           Ona jest gotowa podarować mu całą swoją przyszłość, swoje życie – a on nie wysilił
           się nawet, aby kupić parę głupich obrączek! Tacy właśnie są mężczyźni! Cypora
           ma rację. Miłość-szmiłość to według niej wydmuszka, puste słowo. Ich wspólne
           życie, jej i Jankewa, będzie do niczego. Będzie się trzymać jak sklejone śliną,
           będzie jak przysięga kłamcy i oszusta! Samolub, nieodpowiedzialny zimny drań
           – oto, czym jest jej narzeczony, mężczyzna, który rzekomo jest jej przeznaczony!
             – Nie będzie żadnego ślubu! – krzyczy.
             – A więc nie! – Zdobywa się na odwagę, by zbliżyć się do niej o krok. – Nie
           potrzebujemy tego!
             – Ty… ty tego nie potrzebujesz! Dla ciebie to jak pętla na szyi! Nałożyć na
           siebie kajdany – oto czym dla ciebie jest ślub!
             Jankew przypada do niej, bierze ją w ramiona i szepcze:
             – Nie mogę się powstrzymać, muszę cię dotknąć, wziąć w ra…
             Binele, usłyszawszy potok banalnie brzmiących słów i poczuwszy na nagiej
     72    skórze jego dłoń, staje się czujna na nowy sposób – wraz z żalem do niego
   69   70   71   72   73   74   75   76   77   78   79