Page 73 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 73
*
W Instytucie dla Niewidomych jest całe mnóstwo podłóg do wyszorowania.
Z powodu dzisiejszego święta niewidome dzieci są wystrojone w kolorowe ubranka,
aby nacieszyć oczy wychowawców, nie swoje własne. Poruszają się po wielkich
pokojach z zaskakującą zwinnością. Do uszu Jankewa dobiega nieustanne
stukanie białych lasek, echo słów i śmiechów, które raz brzmią niewinnie, a raz
rozbrzmiewają szyderstwem. Ma wrażenie, że z każdego kąta spoglądają na
niego oczy niewidomych dzieciaków, które trzymają w pogotowiu swoje białe
laski, aby wygrzmocić nimi jego plecy – plecy człowieka pełnego przewiny. Chce
się przed nimi usprawiedliwić, że przecież jest jeszcze bardziej niewidomy niż
one. Ale jaki to ma sens? Niewidomy i widzący nie mają wspólnego języka. Nie
pomaga to, że chłopak próbuje szorować podłogę z zamkniętymi oczyma, aby
poczuć to, co one – bo może otworzyć oczy w każdej chwili, kiedy tylko zechce.
I to jest właśnie ta otchłań, która go od nich oddziela.
Myśli o dzieciach, które będzie miał z Binele. Modli się, aby miały dobre,
zdrowe oczy, aby między nim a nimi zrodziła się nić porozumienia i czułości – jak
między nim a jego matką. To właśnie to, co może najbardziej łączyć ludzi – po-
rozumienie i cienka nić czułości. Jak brzmienie skrzypiec. A gdy przypomina mu
się czarna dama – pani Pola, zaczyna szybciej pracować szczotką, aż zdrapuje
czerń ze swoich myśli.
Z powodu święta Instytut będzie dziś zamknięty wcześniej niż zwykle. Sza-
lenie głodny Jankew wychodzi z budynku i wpada na ożywione ulice. Szybkim
krokiem zmierza do domu. Z naprzeciwka zbliża się handlarz balonami, który
zakończył już swoją dzisiejszą świąteczną sprzedaż. Światło wieczoru odbija
się w ciemnym różu, pomarańczu, fiolecie i seledynie. Wydaje się, że handlarz
zanurzył w farbach swój kij z balonami i teraz wydmuchuje z niego kolorowe
bańki mydlane: ostatnie balony.
Jankew lubi balony. Nieraz ogarnia go dziecięca ochota, by kupić sobie taki
balon i trzymać go na sznurku. Chciałby, aby ten balon po prostu mu towarzyszył.
Teraz, w nagłym przypływie dobrego humoru, zatrzymuje goja i kupuje od niego
dmuchaną kulę koloru włosów Binele.
„Narzeczony z balonem w ręku” – mruczy i zmierza przed siebie, jakby był
postacią na obrazie Marca Chagalla. Wolną rękę zanurza w kieszeni, aby pobawić
się obrączkami. Szuka palcami – i niczego nie znajduje. Zawraca. Pewnie zgubił
je, myjąc podłogi. Może nawet wówczas, gdy przypomniała mu się czarna dama?
A może wylał je wraz z brudną wodą z wiadra?
Brama do Instytutu jest zamknięta. Pusty brzuch Jankewa burczy. Rozkoja-
rzony chłopak odchodzi od bramy. Balon na sznurku opada na wysokość jego
ramienia i chwieje mu się przed oczyma. W głowie zaś tłuką się myśli o utracie
pieniędzy i pytanie – co powie Binele, kiedy zobaczy go wracającego do domu
z balonem i bez obrączek? 71