Page 71 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 71

i jego trąbką w drugim rzędzie. Nazywają go Josel Trębacz. Chłopak, syn bałuckich
             żebraków i złodziei, mając dziesięć lat zakradł się do domu Balci i Wowy, aby
             coś złowić, i tak już został tam na stałe. Wowa i Balcia wykształcili go na tkacza
             i trębacza bundowskiej orkiestry dętej.
                Na widok wchodzącego Jankewa, Wowa i Josel Trębacz, któremu zaczyna już
             rosnąć bródka, nie przerywają pracy przy warsztatach. Obaj w rozpiętych koszu-
             lach z podwiniętymi rękawami siedzą przy krosnach, nieustannie przerzucają
             czółenko i stukają ramami, w których przędza nawija się na szpulki. Energicznie
             poruszają pedałami, przyciskając je do samej podłogi, jakby obaj byli wirtuozami
             pianina, którzy grają Chopina i nie chcą się pomylić. Ich spocone czoła błyszczą.
             Po nieogolonych policzkach spływają strumyki potu.
                Przy Wowie w kołysce leży Gabi, najmłodszy synek Cederbojmów. Energicznie
             porusza nóżkami i perlistym głosem gaworzy w takt muzyki ojcowskiego warsztatu.
                Zza dykcianej ścianki, która oddziela kuchnię od pokoju, wydostaje się cienka
             smuga dymu wymieszanego z zapachem smażonego oleju rzepakowego. Jankew
             zagląda tam. Rozgrzana Balcia ze spoconym okrągłym obliczem, z włosami zawi-
             niętymi na bibułki i przewiązanymi kawałkiem sznurówki, stoi opierając się wiel-
             kim brzuchem o kuchenny stół i zagniata ciasto. Przy drugim krańcu stołu siedzi
             towarzyszka Hanka, sekretarka redakcji „Derwachung”, i coś zapisuje.
                Towarzyszka Hanka jest drobna, delikatniej budowy. Jej twarz o szlachetnych
             rysach i cienkich wargach ma wyraz powagi i skupienia. Jest w wieku Balci, ale ma
             w sobie jakiś dziewiczy – albo lepiej rzecz ujmując – staropanieński wdzięk. Rzadko
             kiedy się uśmiecha, jakby brzemię niesienia socjalizmu cierpiącej ludzkości spoczy-
             wało tylko na niej. Jej ciemne, proste włosy są zaczesane nad czołem na męską
             modłę i tylko jedno ich pasmo, niczym nuta na papierze w pięciolinię, przykrywa
             cienkim lokiem połowę cienkiej linii zmarszczek nad brwiami. Mimo szlachetnych
             rysów i kształtnej figury nikt z towarzyszy nie pomyśli nawet, że tak naprawdę Han-
             ka jest piękna. Ludzie mają do niej dystans podobny do tego, który ma się wobec
             zakonnic, chociaż ona uważa się za nowoczesną i wolną kobietę. I właśnie dlatego
             każdy rodzaj flirtu uważa za obyczaj burżuazyjny i dekadencki.
                Gdy Hanka podnosi głowę i dostrzega Jankewa, na jej twarzy zakwita rumie-
             niec, a grymas niezadowolenia udaje uśmiech. Kobieta grozi mu palcem i szybko
             ponownie zanurza wzrok w notesie.
                W kuchni są jeszcze dwie inne towarzyszki. Jedna, całkiem jeszcze młoda,
             ma na sobie fartuch zawiązany wokół talii i stoi przy piecu, w którym buszuje
             prawdziwy ogień, smażąc placki kartoflane. Spogląda na Jankewa wesołymi
             oczyma i pyta:
                – Chcesz placka, towarzyszu narzeczony?
                Druga młoda dziewczyna, zajęta czymś przy półce z zastawą, proponuje:
                – Może głowę śledzia, towarzyszu narzeczony?
                Jankew czuje wzbierający głód. Jest gotów połknąć całego śledzia razem
             z patelnią pełną placków. Ale nie może. Musi poczekać na Binele. Macha ręką   69
   66   67   68   69   70   71   72   73   74   75   76