Page 77 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 77

krótko podcięte i gładko zaczesane nad czołem, z okazji dzisiejszego wieczoru
             elegancko upięła nad uszami w dwa loki przypominające okrągłe słuchawki
             telefoniczne. Czyste włosy jaśnieją tak samo jak jej spocona twarz. Kobieta,
             choć zapracowana, jest radosna i poważna zarazem.
                Wowa wyciąga swój długi palec w kierunku chłopców niosących baldachim:
                – Postawcie go przy krośnie! Tam, gdzie na ścianie wiszą portrety Medema
             i Michalewicza, tam go postawcie!
                Popycha Binele i Jankewa do przodu i dookoła całej izby tak długo, aż po-
             nownie stają przy wyjściu. Ludzie cofają się, aby uformować szpaler. Każdy
             chce być jak najbliżej młodej pary, więc szpaler robi się raz szerszy, raz węższy,
             zależnie od dopływu i odpływu ludzkiej ciżby. Tymczasem w powietrzu rozlega
             się rewolucyjna pieśń wymieszana z płaczem maleńkiego Gabiego, który chowa
             się w ramionach mamy.
                Herszko, trzylatek Cederbojmów, ciągnie Jankewa za nogawki:
                – Jaanke, weź mie na jence! Heszke fce dzidzieć feseje!
                Obok stoi Binele w szabesowej błękitnej sukni, faktycznie wyblakłej, ale wciąż
             jeszcze porządnej i tworzącej dobry kontrast dla jej długich, rozpuszczonych
             rudych włosów. Buty na wysokich obcasach uciskają jej stopy, ma na nich pę-
             cherze. Ale w tych pantofelkach wydaje się wyższa i szczuplejsza. Spod białego
             beretu ozdobionego białą woalką spływają na plecy rozproszone włosy – jest
             niemal tak, jak to sobie wyobrażała, kiedy była małą dziewczynką. Marzyła
             wówczas, że pójdzie na własny ślub z rozpuszczonymi włosami, długimi aż do
             samej ziemi.
                Jej twarz, skryta za woalką, jest blada, a pełen przejęcia uśmiech wydaje
             się wyniosły i eteryczny. Piegi zdają się być wplecione w cienką siatkę, przez co
             robią się niewidoczne. I tylko jej gorące, ostre spojrzenie przenika przez woalkę
             pełnią swojego blasku. Ma dumnie podniesioną głowę, jednak w środku czuje
             chaos. Serce mocno bije. W brzuchu burczy. Z napięcia musi zaczerpnąć duży
             haust powietrza.
                Aby zachować równowagę, czyści co chwilę plecy Jankewa z niewidzialnych
             drobinek kurzu. Cieszy ją jego królewski wygląd. Chłopak ma na sobie swój jedyny,
             znoszony garnitur z alpaki. Pomięte czubki kołnierzyka koszuli, którą mu wyprała,
             sterczą do góry po obu stronach węzła kolorowego krawata, który uciska go pod
             grdyką. Nie lubi krawatów i muszek. Przypominają mu szubieniczny sznur, tak
             jej kiedyś powiedział. Ale dla niej taki krawat jest symbolem męskiej elegancji.
             I tak ma żal do niego, że nie miał takiej ochoty jak ona ubrać się elegancko na
             dzisiejszą imprezę nad imprezami…
                Jankew widzi z daleka, że grupa chłopców i dziewcząt popycha Antona Cimer-
             mana w kierunku czerwonej „chupy”, pewnie po to, aby zabrał głos. Jankewowi,
             podobnie jak Binele, serce bije coraz szybciej z nerwowego wyczekiwania. Ujmuje
             dłoń narzeczonej i tak oboje stoją w tłumie nieopodal drzwi. Tłum skanduje,
             śpiewa, krzyczy. Dzieciaki wrzeszczą.                                 75
   72   73   74   75   76   77   78   79   80   81   82