Page 737 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 737
nieobrobionych pól. Truck, będący w trasie do Getyngi, trząsł się w konwul-
sjach na wyboistej szosie pełnej dziur. Dziewczęta, podrzucane w powietrze,
uśmiechały się, śmiały, a w końcu zległy na podłodze trucka. To trzęsienie
ukołysało je do snu.
Nie wysiadły w Getyndze. Truck miał jechać dalej, do jakiegoś miasteczka
między Münden a Kassel. Dotarcie do Kassel, jak Miriam i Malka słyszały,
było najtrudniejszą rzeczą na świecie. Uważały się więc za szczęściary, że
mogą jechać dalej. Szofer wysadził je niedaleko Kassel, a stamtąd poszły
na piechotę.
Szosa była nabita tysiącami ludzi. Wędrówka ludów. Zdemobilizowani żoł-
nierze i niemieckie rodziny z dziećmi, obładowane tobołami i klamotami. Wielu
ciągnęło swój skromny majątek na wózkach ręcznych – rodziny, które szukały
nowych domów w ruinach hitlerowskiego imperium, na cmentarzysku tysiącletniej
Rzeszy.
Miriam wyłonił się z pamięci obraz akcji dziecięcej w łódzkim getcie pod-
czas szpery. Przypomniała sobie, jak matki myły i stroiły swoje Esterki, Mośki,
Ruchcie w najśliczniejsze ubranka. Dziewczynkom wiązały kolorowe wstążki na
warkoczach. Załadowane na wielkie wozy, sprasowane jak sardynki, odjeżdżały
tysiącami. Dzieci na wielkiej wycieczce do wieczności.
– Kim będą nauczyciele tych dzieciaków? – Wskazała Malce na dzieci, które
widziały na szosie. – Kto je uchroni przed bakcylem zła, którym rodzice i nauczy-
ciele mogą je zainfekować?
Malka uśmiechnęła się krzywo.
– Może należałoby te dzieci odebrać rodzicom. Nie zabijać, tak jak oni zabijali
nasze, tylko je wychować. Wyobraź sobie, niemieckie dzieci wychowywane przez
ocaleńców z obozów.
W Kessel udały się do domu komitetu dipisów i czytały spisy ocalałych. Żad-
nych efektów. Znów wyruszyły w drogę i znów szczęście im sprzyjało. Zabrał je
wojskowy truck. Jechał do Monachium, więc Miriam i Malka postanowiły odbyć
nim całą drogę na miejsce.
Lecz po ujechaniu godziny szofera dopadł atak senności. Jechał przez całą
noc, powiedział. Był to podtatusiały, grubawy amerykański żołnierz; obdzielił
dziewczęta papierosami i gumą do żucia. Było popołudnie, więc postanowił za-
jechać do najbliższej wioski i zostać tam na nocleg. Nie było innego wyjścia, jak
tylko się z nim zgodzić. W tej wiosce szofer znalazł dla siebie kwaterę w chłop-
skiej zagrodzie, a dla swoich pasażerek miejsce u warkliwej starej chłopki, au-
tentycznej egzemplifikacji czarownicy z Jasia i Małgosi, czy dokładniej mówiąc:
Hänsel und Gretel.
Starucha odmówiła oddania gościom prywatności jej paradnej izby z wielkim
łóżkiem i w ogóle sprawiała wrażenie, jakby była w stanie, tak jak czarownica
w baśni braci Grimm, wstawić te dwie dziewczyny tam, gdzie jest ich miejsce 735