Page 736 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 736

ze swoimi lśniącymi, kasztanowymi włosami i oczami w podobnym kolorze – kró-
           lowa Saba, jak Abrasza zwykł ją nazywać. Tu, w drodze, ta jej piękność stanowiła
           niebezpieczeństwo. Miriam skoczyła więc na równe nogi i pobiegła za Malką.
           W na wpół zawalonym domu znalazły kran z bieżącą wodą. Z napełnioną butelką
           skierowały się z powrotem. Z naprzeciwka szła grupa czarnoskórych żołnierzy
           amerykańskich. Rozgwizdali się i podążyli za nimi dwiema.
             – Hey, ginger! 499  – krzyczeli za Miriam.
             O mało nie zemdlała ze strachu. Lecz wtem Malka stanęła w miejscu, pocze-
           kała, aż czarnoskórzy podeszli, i zaczęła rozmawiać z nimi łamaną angielszczy-
           zną. Miriam stała z boku. Mrugali do niej po szelmowsku iskrzącymi się oczami
           i uśmiechali się do niej. Między czerwonym językiem a śnieżnobiałymi zębami
           tańczyły balony z gumy do żucia.
             – Come here, ginger! – nie przestawali zapraszać Miriam. Jej rudawe włosy
           jakby ich zaczarowały.
             – Chodź już, pociąg w każdej chwili może przyjechać. – Miriam odważyła się
           podejść i pociągnąć Malkę za ramię. Ledwo udało jej się odciągnąć ją od tej
           ferajny. – Czemu przystajesz, żeby rozmawiać z obcymi mężczyznami? – zapytała
           z pretensją Miriam.
             – A czemu nie? – Malka gwałtownie potrząsnęła głową. – Czego tu się bać
           w biały dzień? Nigdy nie rozmawiałam z żadnym czarnoskórym. To interesujące.
           – Zaczęła przekonywać Miriam do uroku tych czarnoskórych mężczyzn. Jacy są
           smukli, jak pełen gracji, niemal taneczny jest ich chód. – Ty, jako specjalistka
           od tańca, powinnaś ich raczej podziwiać, niż się ich obawiać.

             Miriam wpadła w gniew na Malkę za wspomnienie o tańcu. Znów siedziały
           na gruzach. Czarnowłosy oficer gdzieś zniknął. Razem z nocą nadchodziła bu-
           rza. Grzmiało i błyskało się. Pociąg towarowy się nie pokazał. Tłum się rozbiegł,
           żeby schronić się przed nawałnicą pod sterczącymi fragmentami muru. Miriam
           i Malka znalazły róg domu w górze gruzów, niezniszczony narożnik pomieszczenia
           z kawałkiem dachu nad głową. Tam przytuliły się do siebie na kupie piasku oraz
           kamieni i czekały, aż ulewa przejdzie. Z głową wspartą jedna o drugą spały na
           zmianę. Jedna z nich czuwała, na wypadek gdyby nadjechał pociąg.

             Deszcz ustał dopiero nad ranem. Miriam i Malka postanowiły zrezygnować
           z czekania na pociąg i pomaszerowały w kierunku szosy, żeby tam spróbować
           szczęścia. I rzeczywiście, zanim jeszcze do niej dotarły, nadjechał wojskowy
           truck. W odpowiedzi na ich wołanie i machanie rękami szofer zatrzymał maszynę
           i pozwolił im wleźć na pakę. Przyjemnie było jechać na otwartej pace w świeżym
           wietrze poranka po deszczu. Wietrzyk muskał twarz i bił w nozdrza zapachami


    734    499   (ang.) Hej, rudzielcu!
   731   732   733   734   735   736   737   738   739   740   741