Page 733 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 733

Co ten uparty osioł bredził? Ona i Abrasza byli przecież tak zespoleni ze sobą.
             Dzielili się najbardziej intymnymi tajemnicami ze swojego życia w tych oto listach,
             listach pełnych drobiazgów, o których nikt poza nimi nie wiedział. Lecz Gabi
             nie miał krzty zrozumienia dla subtelniejszych uniesień serca. Nawet twarzą
             w twarz z namacalnymi dowodami, dokumentami, brutalnie i zimno trzymał się
             swojej śpiewki. Omal nie wybuchła płaczem z jego powodu. On, który był takim
             uparciuchem, odmówił jej pozostawienia choćby promyka nadziei.
                Stanęło na tym, że wszyscy troje odbędą razem tylko kawałek drogi do
             Hanoweru.

                                              *

                Balcia nie czuła się dobrze tego dnia, kiedy jej dzieci i Miriam wyruszyli. Od-
             prowadziła ich do bramy obozu i tam się pożegnali. Miriam żegnanie się nigdy
             nie przychodziło z łatwością. Oschle ucałowała się z Balcią i nie mogła patrzeć,
             jak Balcia przypada do Gabiego i jak obejmuje Malkę, drżąc z przejęcia. Kiedy
             wszyscy troje odmaszerowali spod bramy i odwrócili głowy, wciąż jeszcze widzieli
             malejącą postać het w dali, jak macha im ręką.
                Pomaszerowali na piechotę do miasteczka Bergen. Tam więcej niż godzinę
             czekali, aż podjechał wojskowy truck, a szofer, w mundurze żołnierza angielskie-
             go, zgodził się zabrać ich do Hanoweru. Tam Gabi pożegnał się z dziewczętami.
             Znów pożegnanie przeciągało się nie wiadomo jak długo. Z Gabim człowiek czuł
             się radośnie i bezpiecznie. Kiedy on odszedł w swoją stronę, to jakby nagle grunt
             usunął się im spod nóg. Miriam pomyślała, że kacetnicy są jak flance, które rosną
             na pustyni. Ich korzenie nigdy nie wrosną w żadne podłoże. Wiatr zawsze będzie
             ich niósł z miejsca na miejsce. Pozostaną obcy sami sobie. Wszystko, co znajdą,
             to miejsce, gdzie będą mogli przyłożyć głowę, lecz domu nigdy już nie będę mieli.
                Malka i Miriam błąkały się po ulicach na wpół zrujnowanego Hanoweru.
             Malka odezwała się:
                – Nie myśl sobie, że przez sekundę wierzyłam, iż mój ojciec przeżył. Nie jestem
             taką idiotką. Lecz robię to dla mamy, jak również dla mojego własnego sumienia.
             A co się tyczy Abraszy, no, wkrótce przecież ta zagadka zostanie rozwiązana.
                Miriam odpowiedziała ze złością:
                – Dla mnie nie jest to żadna zagadka. Mam nadzieję, że odnajdę także mojego
             tatę i Marka. – Nie ośmieliła się otwarcie przyznać, że w głębi ducha wierzy, iż
             odnajdzie też gdzieś swoją mamę, Wierkę i Nońka.
                Jakiś człowiek w pasiaku szedł z naprzeciwka ulicą. Zatrzymały go i spytały,
             gdzie znajduje się centrum rehabilitacyjne dla dipisów. Był to Jugosłowianin,
             lecz rozumiał ich niemczyznę i zaprowadził je pod właściwy adres. Tam Miriam
             i Malka znów czytały spisy. Znalazły na nich nazwisko Abraszy, z dopiskiem:
             „szpital w Birnau”, i się ucieszyły. Miały nadzieję, że odnajdą także nazwiska
             innych mężczyzn, kiedy przybędą w rejon Bawarii.                     731
   728   729   730   731   732   733   734   735   736   737   738