Page 729 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 729
Co całe bataliony rosyjskich czy polskich żołnierzy robiły, gdy naziści wzięli
się do ich wymordowywania? Co robili Francuzi czy inne narody europejskie
podczas masakry? Co robili ich przywódcy, kiedy ich prowadzili na egzekucję?
Ci oto kaznodzieje, którzy są tak pewni siebie, ci oto krytycy naszych ofiar,
którzy siedzą w swoich wygodnych biurach i piszą artykuły – czy nie wiedzą,
że skazani nie mieli broni, że najpierw zredukowani zostali do szkieletów, które
nie miały nawet siły wznieść gołych pięści? Stosunkowo niewielka liczba miała
to szczęście przeciwstawić się wrogowi w Europie. Byli to ci, którzy nie zostali
odgrodzeni drutem kolczastym i mieli możliwość się uzbroić, ci, którzy mieli gdzie
się ukryć i przygotować do powstania.
Ci oto gazeciarze wyrządzają Żydom niedźwiedzią przysługę przez wspomina-
nie powstania w warszawskim getcie. Nie zauważają faktu, że warszawskie getto
zostało poćwiartowane przez nazistów tak samo jak inne getta, i że powstanie
przyszło, gdy w murach getta zostało ostatnie czterdzieści tysięcy Żydów. Wcze-
śniej powstańcy mieli jeszcze rodziny przy sobie. Był strach przed odpowiedzial-
nością zbiorową. I wcześniej była jeszcze nadzieja. Dopiero w ostatniej minucie,
kiedy grupy bojowe były co najmniej minimalnie uzbrojone – dzięki kontaktom
ze światem zewnętrznym, które w Warszawie były możliwe – stawili opór.
Bojownicy warszawskiego getta byli bohaterami. Zapisali heroiczny rozdział na
kartach historii, lecz ich bohaterstwo nie może przyćmiewać czy minimalizować
bohaterstwa tych setek tysięcy we wszystkich gettach i obozach koncentracyjnych,
bohaterstwa bezbronnych, nieuzbrojonych, którzy pochłonięci byli straceńczą
walką o życie i o szacunek do siebie, walkę, która trwała nie dzień lub tydzień,
tylko sześć okropnych lat.
Naziści chcieli złamać ducha swoich ofiar, żeby później oszczędzić sobie
kłopotu. W hermetycznie odciętych gettach, bez żadnego kontaktu ze światem
zewnętrznym, ciągle byliśmy wystawieni na działanie niemieckiej trucizny psy-
chologicznej, która mąciła w głowie. Sprytnie grali na naszej woli życia, tuma-
niąc rozum obietnicami bez pokrycia, bezwstydnymi kłamstwami, w które my
wierzyliśmy, pomimo wszystkich przykładów świadczących o czymś przeciwnym.
Niemcy sączyli naszą krew pomału, kropla po kropli, „deportowali” setki, tysiące,
wysyłając ich na śmierć, gdy w tym samym czasie dawali nadzieję pozostałym, że
nie wszyscy pójdą, że tą małą ofiarą w postaci „wysiedlenia” płaci się za własne
bezpieczeństwo. I w ten sposób składało się ofiarę za ofiarą, żeby zyskać czas
i nadzieję. I jako że Niemcy zadbali o to, żeby na ulicach getta nie lała się krew,
żeby śmierć w getcie przychodziła w rezultacie tak zwanych przyczyn naturalnych,
jak choroby i głód, a że wola życia była tak wielka – ludzie nie chcieli wierzyć
w totalną zagładę. Nawet gdy czuło się pętlę zaciśniętą na szyi, wciąż jeszcze
miało się nadzieję. Był to przypadek zbiorowej hipnozy, autosugestii, przypadek
fałszywego zaufania do osiągnięć kultury i cywilizacji. Kto mógł sobie wyobrazić,
że ten najbardziej kulturalny, najbardziej cywilizowany naród w Europie, jest
zdolny do popełnienia takiej nieludzkiej zbrodni? 727