Page 723 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 723
Czekać godzinę‒dwie? Co ona bredzi?
– Ja nie chcę! – gotuję się. – Nie twoja sprawa! Oddawaj mi puszki!
Nie oddaje mi ich, tylko trzyma je zawinięte w więzienną sukienkę, razem
z puszkami swoimi i Malki. Rzucam spojrzenie na Malkę i oczekuję, żeby ona
przemówiła swojej mamie do rozumu. Lecz Malka ulega matce. Jest zbyt chora,
żeby ją obchodziło, czy je, czy nie. Po przełknięciu pierwszych kęsów straciła
zainteresowanie. I wtem Balcia rozgląda się i wykrzykuje:
– Boże mój kochany! Gdzie podziały się Hanka i Sorka?
Hanka widocznie tylko swoim rozumem pojmuje, co dzieje się w naszych
żołądkach. Bo jak tylko Balcia podniosła swój dziki wrzask i zaczęła sprzeczać
się ze mną, ona i Sorka wysunęły się na zewnątrz, żeby Balcia zostawiła je
w spokoju. Chcą nasycić się swoim pierwszym posiłkiem, bez przeszkadzania,
na świeżym powietrzu.
Przytrzymując zebrane puszki w sukience, Balcia lezie, jak karmiąca małpa ze
swoim maleństwem pod brzuchem, na zewnątrz baraku. Zaraz jest z powrotem.
– One nie chcą mnie słuchać. – Wydaje westchnienie i pada obok nas. Nie
odbieram od niej puszek. Kręci mi się w głowie. Cała ta rzecz staje mi się obo-
jętna. I w ten sposób leżymy z puszkami pomiędzy nami, wdychając pieprzno-
-czosnkowy zapach, którym przepojone jest powietrze. Malce rośnie gorączka
i znów zaczyna mieć halucynacje.
Nie wiem, ile czasu mija, nim postać Sorki, obwiedzionej zachodzącym słoń-
cem, ukazuje się w drzwiach baraku. Mimo że byłyśmy razem przez cały czas,
ledwo na nią spojrzałam. Teraz poznaję ją raczej po drobnej figurze niż z twarzy.
– Prędzej, chodźcie! – szepce do nas. – Coś stało się z moją mamą! – Bal-
cia jest z nas najbardziej żwawa. Oto jest koło Sorki. – Ona ma niebezpieczne
skurcze! – Słyszę skomlenie Sorki.
Balcia odwraca się do mnie.
– Nie mogę odejść od Malki.
Jak pijak, z zawrotami głowy, staję na nogi i drepczę za Sorką.
– Co ja mam robić? – mamrocze Sorka.
Przychodzimy w to miejsce za barakiem, gdzie Hanka i Sorka siedziały wcze-
śniej i jadły konserwy w puszce. Hanki nie ma. Zniknęła. Przez chwilę Sorka
stoi jak skamieniała. I wtem cwałuje, uciekając ode mnie, jakby była biegaczką
olimpijską. Znika mi z oczu – i to jest ostatni raz, kiedy widzę ją w obozie.
W drodze powrotnej do baraku postanawiam dostać się do tych rur z kapiącą
wodą, het przy dawnej latrynie. Mdleję z pragnienia. Tym razem szczęście mi
dopisuje. Mnóstwo kacetników jest przy rurach, lecz mnie udaje się złapać łyk,
nie więcej niż jeden, bo od razu mnie odpychają. Choć w głowie ćmi, nie daję
się i próbuję z powrotem dopchać się do wody. W końcu się poddaję. Kiedy się
prostuję, widzę w oddali, jak przez mgłę, rząd wachmanów w rozpiętych, rozcheł-
stanych bluzach mundurowych, bez pasków, posuwających się naprzód. Każdy
wachman ciągnie zwłoki ku piramidom. Inni wachmani zbierają te zwłoki i kładą 721