Page 716 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 716
Światło dnia wlewa się do baraku – i nowo narodzone dziecko jest wśród
nas. Nowy dzień, nowe życie. Noc minęła. Oddychamy z ulgą. Balcia otwiera
oczy i Malka też się budzi. Mamy uczucie, jakbyśmy przeszły kryzys w fatalnej
chorobie i były na drodze przyjścia do siebie. Pozytywny stan ducha dla odmiany.
Słychać mniej jęczenia i stękania. Kwietniowe słońce świeci do środka przez
otwarte drzwi i przez okna bez szyb, jakby w przelocie zasyłało nam pozdrowienia.
Nawet myśl o śmierci nie przedstawia się tak przeraźliwie. Znajdujemy nawet
dosyć energii w sobie i, trzymając się jedna drugiej, wstajemy i odnajdujemy
Hankę oraz Sorkę, które przez noc zostały odizolowane od nas. Wszystkie pięć
wydostajemy się na zewnątrz i załatwiamy się za barakiem. Długo zajmuje nam
znalezienie z powrotem miejsca wewnątrz, mimo że barak jest o wiele bardziej
przestronny niż parę dni temu.
Później w ciągu dnia jakaś esesmanka toruje sobie drogę wśród masy leżą-
cych ciał na ziemi i ostrożnie zbliża się do stołu, gdzie leżą Fejga i jej pisklątko.
Pierwszy raz, odkąd jestem w Bergen-Belsen, widzę jakąś esesmankę.
– Jesteśmy zgubione. Jesteśmy skończone – rozsierdziły się kobiety.
Odprowadzamy tę esesmankę wzrokiem pełnym przerażenia. To jasne, że nie
tylko Fejga i to pisklątko są stracone, lecz kres przyszedł na nas wszystkie, na
cały barak kobiet. Urodzenie dziecka w Bergen-Belsen oznacza o wiele więcej
niż sabotaż.
Ku naszemu zdumieniu, dostrzegamy niewielką butelkę wody w ręce eses-
manki. Nie mówi nic, tylko stawia butelkę koło Fejgi na stole i stąpając ostrożnie
między bezwładnymi korpusami na ziemi, wychodzi z baraku. Jak osłabione
byśmy nie były, siadamy ostatkiem sił, zarówno po to, żeby lepiej przyjrzeć się
tej butelce, bo mdlejemy z pragnienia, jak i przekonać się, że istotnie tak to jest:
mała butelka z wodą.
W Bergen-Belsen wydarzył się cud. Tak, cud. Lecz wtem przypominamy sobie,
że obóz lada chwila może wylecieć w powietrze.
*
W nocy budzi nas ostrzał artyleryjski ogłuszająco dudniącym waleniem.
Eksplozje stają się coraz głośniejsze. Niebo, widziane przez otwarte drzwi i okna
baraku, obwiedzione jest kręgiem ognistej czerwieni. Ognisty wschód słońca
w środku nocy. Widzimy ten oto rosnący krąg także w kolejne noce.
I wtem – z nastaniem pewnego poranka – szept niesie się z ust do ust:
„Niemcy opuścili obóz!” i naprawdę, wygląda na to, że nie licząc trzasków na
zewnątrz, przed drzwiami, jest niezwykle cicho. Żadnych gwizdów, żadnych
nagłych wrzasków. Taka jakaś atmosfera, nastrój unoszą się nad głową, jakby
pęta, które cały wszechświat trzymały w swoim uścisku, nagle się rozerwały.
– Wyjdźmy rzucić okiem, co się dzieje – proponuje Balcia.
714 Łatwiej powiedzieć, niż to zrobić. Razem z pewną liczbą kobiet klękamy na kolana