Page 712 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 712

jakiegoś wachmana docierają stamtąd do naszych uszu. Widzimy go. Kopie
           butem szkielet muzułmana, który siedzi na ziemi.
             „Aufstehen! Aber los!”  – komenderuje wachman. Muzułman, skóra i kości,
                                479
           porusza wolno rękami. Prawdopodobnie nie ma siły otworzyć ust. Kręci głową
           na boki, wzrusza ramionami, pokazując, że nie może wstać. Próbuje tak, raz po
           raz, lecz traci równowagę i pada z powrotem na ziemię twarzą do góry. Leży tak
           wyciągnięty z twarzą uniesioną do twarzy Niemca. Niemiec podnosi obutą nogę
           i tratuje nią twarz tego człowieka. Robimy w tył zwrot i rozpoczynamy poszuki-
           wanie naszego baraku.

             Dzieje się to bardzo szybko: słabniemy z godziny na godzinę. W drugim
           tygodniu naszego pobytu w Bergen-Belsen (Balcia rachuje dni) jesteśmy tak
           wycieńczone, że wleczemy się każdego rana na zewnątrz, lecz nie mamy siły,
           żeby dotrzeć do piaszczystego pola. Nie możemy utrzymać się prosto i zaczynamy
           iść pochylone, żeby nie upaść. W baraku łazimy na czworakach. Wydaje się to
           bardziej naturalne w świecie zwierząt.
             Malka zaczyna mieć halucynacje. Płacze i prosi o łyk wody. To jest szósty
           dzień, kiedy nie miałyśmy łyka wody w ustach. Balcia powlekła się do drzwi
           baraku i trzymając się framugi, żeby nie upaść, żebrze u każdej przechodzącej
           kapo, żeby dać jej odrobinę wody. Lecz serce ludzkie w ogóle tu nie działa. Głos
           Balci jest tylko jednym z setek jęczących i zawodzących głosów, które żebrzą
           o wodę. W końcu Balcia traci rachubę dni i dostaje także gorączki. Ja sama
           jestem tylko słaba i spragniona.
             Wśród kobiet, które razem z nami przybyły tutaj z Hummel, są też oczywiście
           Danusia Moszkowicz i jej matka. Matka należała do rzadkich w getcie otyłych
           kobiet. Lecz teraz jest zasuszona jak wypalone drzewo. Zupełny szkielet. Umiera.
             W obozie Hummel mściłyśmy się na pani Moszkowicz za podłe czyny jej męża
           w getcie. Nikt nie przyjaźnił się z nią ani z Danusią, która do niej przylgnęła.
           Danusia była najmłodszą kacetniczką w obozie.
             Pani Moszkowicz leży teraz razem z nami w baraku w Bergen-Belsen, kości-
           stymi kończynami jak korzeniami drzewa wpleciona w gęstą plątaninę ciał, która
           sięga z jednego końca baraku do drugiego. Z jej ust dobywa się agonalne rzężenie,
           które nie ustając, wznosi się głośno ponad chór innych jęczących i zawodzących
           głosów. Tylko jeden dech dzieli ją od śmierci i ona to wie tak samo dobrze jak
           my. Taki jest styl umierania w Bergen-Belsen. Ci w agonii widzą zbliżającą się
           śmierć i poznają ją od razu. Woła swoją Danusię. Danusia leżała obok niej, lecz
           w końcu nie mogła patrzeć, jak jej matka walczy o każde tchnienie, i ostatkiem
           sił uciekła od niej. Przelazła po ciałach, które leżały jej na drodze, i wtuliła się
           w najodleglejszy kąt baraku.


    710    479   (niem.) Wstawać! Ale już!
   707   708   709   710   711   712   713   714   715   716   717