Page 714 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 714

Co dzieje się dalej, dokładnie nie pamiętam. Ostatnie, co sobie przypominam,
           to noc, kiedy roznosi się pogłoska, że obóz jest zaminowany i że Niemcy wysa-
           dzą go, zanim go opuszczą. Słychać głośny huk kanonady. Barak kolebie się,
           a z nim – nasz los. Jestem zagłębiona w swego rodzaju bolesnym otępieniu, pół
           śpiąca, pół czuwająca. I tak słyszę znów donośne jęczenie wybijające się ponad
           głuche odgłosy, jakie docierają do moich uszu z zewnątrz, ponad niezrozumiałe
           mamrotanie kobiet w baraku – jęczenie, które dochodzi gdzieś spomiędzy skłę-
           bionej masy naszych ciał.
             Nagle powietrze przeszywa ostry krzyk:
             – Na pomoc! Ludzie, na pomoc! – Następnie znów jakiś wrzask i wyraźne
           słowa: – Będę rodzić! – Ochrypły głos powtarza te słowa raz za razem. Coraz
           ostrzej i ostrzej.
             Powoli przenikają te słowa do mojego mózgu. Inne kobiety otwierają oczy tak
           samo jak ja. W ten sposób leżymy w tym gorączkowym splątaniu i zastanawiamy
           się, czy tak głęboko zatraciłyśmy się w letargicznym koszmarze, że słyszymy tak
           wyraźnie, tak ostro te oto głosy w naszej rozgorączkowanej fantazji, czy głos,
           który słyszymy, jest rzeczywiście prawdziwy – głos tej, co popadła w obłęd.
             – Ludzie, ja będę rodzić!
             Rodzić? Tu? W Bergen-Belsen? To absurdalne. Oburzający dowcip. Nie jesteśmy
           nawet w stanie wykoncypować takiej możliwości. Chyba że ta rozwrzeszczana
           kobieta jest Najświętszą Maryją Panną, a nam przyjdzie świadkować cudowi
           wtórnego niepokalanego poczęcia w historii ludzkości. Chyba że przypadnie
           nam w udziale asystować w narodzinach nowego Jezusa – w Bergen-Belsen!

             Widzę w pamięci Marka obok mnie w bydlęcym wagonie do Auschwitz. Po-
           winniśmy byli połączyć się w akcie płciowym tamtej nocy i zasiać ziarno życia, na
           złość tym, którzy chcą nas zabić. Dodając jeszcze jedną kroplę do czary goryczy,
           proklamowali jednak byśmy zwycięstwo życia nad śmiercią. Czy to było to, co ta
           rozwrzeszczana kobieta i jej mąż zrobili dziewięć miesięcy temu?
             I wtem Balcia rozpoznaje ten głos.
             – To Fejga – wydusza z siebie.
             Nie mamy najmniejszych wątpliwości. Lecz czy to możliwe, żeby mogła
           przebrnąć przez Auschwitz i Hummel, ukrywając swoją tajemnicę, zasłaniając
           brzuch i sprawiając, by wyglądał jak inne brzuchy, spuchnięte z głodu? Czy to
           jest powód, dlaczego tak lgnęła do Balci, szukając jej ochrony, jej matczynego
           ciepła? Dlaczego nawet Balci nigdy nie wyjawiła prawdy? Jak mogła znieść taki
           ból? Jak mogła sama jedna ustrzec taki skarb, który nosiła w sobie?
             Żadna z kobiet, także i ja, a może również Balcia, nie dowierza, że Fejga
           naprawdę zaraz będzie rodzić. Żadna z nas nie jest skłonna wierzyć w cuda.
           Hanka, która ma jeszcze trochę jasności umysłu, sądzi, że jest to jakaś for-
           ma histerycznej ciąży, ciąży urojonej. Uspokojone tym wyjaśnieniem, pozwa-
    712    lamy Fejdze zdzierać sobie gardło. Po jakimś czasie zatracamy się znowu,
   709   710   711   712   713   714   715   716   717   718   719