Page 715 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 715

każda we własnym obłędzie, przywykłe do tych wrzasków, jakby stały się
             one częścią naszego własnego koszmaru, i zdaje się, jakbyśmy tych krzyków
             już nie słyszały.
                Lecz rozdzierające niebo wycie Fejgi staje się coraz ostrzejsze i w końcu
             przedziera się przez pajęczynę naszych halucynacji z jasnym i ostrym światłem
             prawdy. Pomału zaczynamy pojmować, że – czy tego chcemy, czy nie – poród
             zaraz się odbędzie, nie gdzie indziej – tylko w naszym baraku.
                Balcia leży zapętlona z Malką na górce i obie oddychają ciężko. Balcia unosi
             głowę.
                – Muszę dostać się do niej i jej pomóc – mruczy, próbując wyplątać się
             z ramion Malki i się podnieść. Lecz wtem rzuca spojrzenie na Malkę i szepce do
             niej: – Nie mogę tak jej zostawić. – Bierze Malkę w objęcia i kołysze ją.
                – Ma… trochę wody… – mamrocze Malka.
                Kobiety jęczą w głos:
                – Jesteśmy zgubione. Jeśli urodzi tu to dziecko, wszystkie jesteśmy zgubione.
                Silny przestrach pobudza skołowane umysły. Barak ogarnia panika. Fejga była
             ciężarna przez cały czas, kiedy byłyśmy razem w lagrze. Nie ma wątpliwości, że
             Niemcy będą nas uważać za wspólniczki jej tajemnicy i uczynią nas współodpo-
             wiedzialnymi. Wpuszczą gaz do baraku albo wykończą nas gradem kul z broni
             maszynowej. Jak bardzo skonane byśmy nie były, nie chcemy umierać.
                Całą noc żebrze Fejga, żeby jej pomóc.
                – Siostrzyczki, miejcie litość!
                Kobiety ubliżają jej, złoszczą się na nią i wzywają, żeby opuściła barak i nie
             narażała nas na niebezpieczeństwo. Grożą jej, że jeśli nie wyniesie się stąd
             sama, zawołają esesmankę i ją wydadzą.
                Z zewnątrz dochodzą donośne głuche odgłosy. Krzykom Fejgi towarzyszą
             grzmoty. Dalekie odgłosy eksplozji. Los grzmi u bram lagru. Obóz jest zaminowa-
             ny. Kapo to potwierdzają. Obóz lada chwila wyleci w powietrze. Czy bramy tego
             piekła rozewrą się przed nami, zanim to się stanie?
                Zanim wstanie dzień, Fejga zaczyna pełznąć – charcząc, skowycząc, dusząc
             się od skurczów porodowych – po dywanie z ciał, jaki rozciąga się na ziemi, ku
             otwartym drzwiom. Tam upada, na zewnątrz, z frontu baraku, w sąsiedztwie
             piramidy zwłok, pod rozgwieżdżonym niebem, które rozpala się i gaśnie razem
             z kanonadą.
                Odkrywam później, że to Balcia ostatecznie pomogła Fejdze. Zostawiła Mal-
             kę pod opieką Hanki i wyczołgała się na zewnątrz. Leżę pogrążona w ciężkim
             gorączkowym śnie i dopiero gdy na zewnątrz zaczyna się rozwidniać, otwieram
             oczy i widzę, jak dwie kapo wnoszą stół i wciskają jego cztery nogi między ciała
             w kącie baraku. Zaraz wychodzą i wracają, ciągnąc ze sobą Fejgę. Trzecia kapo
             trzyma pakunek zawinięty w szmaty z rozdartego pasiaka. Wciągają omdlałą
             Fejgę na stół i wkładają jej pakunek między ręce. Balcia leży koło mnie objęta
             ramieniem z Malką i chrapie głośno.                                   713
   710   711   712   713   714   715   716   717   718   719   720