Page 709 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 709

wyzionęłyśmy ducha. Nie zaświta nam w głowie, że strażnicy opłakują swój
             własny los i los swojej ojczyzny bez Führera, i że widzą siebie maszerujących na
             swoim własnym pogrzebie.
                Widok płaczących strażników, podartych szmat rozwieszonych na drutach,
             zrujnowanego nieziemskiego krajobrazu, jaki rozpościera się z tamtej strony
             drutów w pustym, śmiertelnie cichym lagrze, uruchomił dzwonek alarmowy
             w mojej głowie. To jest miejsce, do którego pod żadnym pozorem nie powinnyśmy
             wchodzić. Przenigdy! Stoję oko w oko ze śmiercią jak nigdy wcześniej w moim
             życiu. Za wszelką cenę muszę się ratować. Rzucam długie spojrzenie na Balcię
             i Malkę, Hankę i Sorkę, energicznie kręcąc do nich przecząco głową. Spoglądamy
             na siebie. Krzyczące pytanie w naszym wzroku. Co robić? Idziemy tak przez jakiś
             czas – ogrodzenie z drutu mając po naszej prawej stronie, las, który rozciąga się
             po horyzont, po stronie lewej. Żadna z nas nie mówi ani słowa.
                Nagle wysuwam propozycję.
                – Ja nie wchodzę do środka – powiadam.
                – Co zamierzasz? – pyta Balcia, zacinając się.
                – Postanowiłam nie wchodzić – odpowiadam.
                Kobiety w naszej kolumnie są coraz bardziej zagubione. Zarzucają strażni-
             ków pytaniami. „Dokąd nas prowadzicie? Gdzie my jesteśmy? Czy to jest obóz
             koncentracyjny?”.
                Strażnicy gapią się w dal. Łzy oblewają ich twarze. Nie odpowiadają ani słowem.
                – Co chcesz zrobić? – wybałusza na mnie oczy Balcia. – Dokąd będziesz ucie-
             kać? – Mówi pomału, jakby jej umysł coś skrupulatnie mierzył i ważył. Jej zmysły
             są wyostrzone jak u zwierzęcia, które szacuje grożące mu niebezpieczeństwo.
                – Chodźmy w las – proponuję.
                – Tak, chodźmy – zgadza się Malka i odwraca głowę do Hanki i Sorki, żeby
             im to zaproponować.
                Balcia burczy:
                – Oni nas zabiją.
                – Niech to zrobią – odpowiadam.
                – Co to za różnica?
                – Lepsze to niż wejść do środka.
                Patrzymy wszystkie pięć w gęstwinę lasu i sondujemy ją wzrokiem. Z wol-
             na zaczynamy odróżniać zielone mundury i hełmy pomiędzy gęstą plątaniną
             krzaków i gałęzi. Żołnierze ustawieni są długim szeregiem w lesie i trzymają
             karabiny maszynowe zawieszone na ramieniu. Miotacze ognia stoją równo na
             ziemi. Ta długa zielona linia uzbrojonych żołnierzy odgradza jak okiem sięgnąć
             cały wewnętrzny skraj lasu.
                Ktoś szturcha mnie w plecy. Odwracam się i widzę kapo Olgę. Wygląda nie
             do poznania i jest blada jak kreda.
                – Słuchaj tylko, tancereczko – wydaje szept – wiesz, co właśnie usłyszałam
             do czeskich dziewcząt? Jako żywo, kolumna za nami składa się z moich ludzi   707
   704   705   706   707   708   709   710   711   712   713   714