Page 66 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 66

cukru. Dyskusja toczy się na temat nowoczesnej literatury, malarstwa, a także
           słabszych dzieł kolegów uczestniczących w rozmowie.
             Kelnerzy w białych marynarkach, z białymi ręcznikami przewieszonymi przez
           rękę i srebrnymi tacami trzymanymi ponad głową, lawirują jak tancerze pomiędzy
           stolikami. Na małej scenie niewielka orkiestra dopiero co skończyła grać wiązan-
           kę polskich piosenek i wojskowych marszów ku czci dzisiejszego święta. Muzycy
           w czarnych frakach i białych wykrochmalonych koszulach z mankietami dyskretnie
           ocierają pot z twarzy i karków pod sztywnymi kołnierzykami. Teraz przychodzi pora
           na estradowy występ magika i sztukmistrza Zdzisława Siedleckiego.
             Gospodarz restauracji, pan Terkeltojb, również wystrojony w czarny frak, stoi
           wsparty łokciem o rampę sceny i bawi się cygarem. Za jego plecami Siedlecki
           zabawia widownię przy akompaniamencie orkiestry. Daje standardowy pokaz
           czarnej magii przy pomocy kart, kolorowych wstążek i żywych gołębi wyciąga-
           nych z czarnego cylindra. W tym czasie pan Terkeltojb jest zajęty wygłaszaniem
           do przedstawicieli bohemy własnego monologu na temat „sztuki”. Uważa się za
           znawcę w tej dziedzinie, ponieważ dzierżawi teatr i ożenił się z aktorką, w której jest
           śmiertelnie zakochany. W życiu pana Terkeltojba była pewna ciemna epoka, kiedy
           to miał bliskie powiązania z półświatkiem i należał do prominentnych dostawców
           „towaru” – to znaczy dziewcząt, które chciały dostać się do Łodzi w poszukiwaniu
           pracy – dla branży prostytutek w Argentynie. Ale dzięki miłości do żony i do „sztuki”
           wrócił na prostą drogę. A ponieważ ma wielki talent do niemiłosiernego kaleczenia
           „zagranicznych” słów oraz nazwisk aktorów i reżyserów, ludzie bohemy muszą się
           bardzo wysilać, by nie śmiać mu się prosto w twarz.

             Jankew idzie między stolikami, rozglądając się dookoła. Zauważa go pan Ter-
           keltojb, mimo iż jest zajęty przemową. Ich spojrzenia spotykają się i oto Jankew
           już spieszy w jego kierunku. Kłania się z szacunkiem i odważnie pyta: „Czy nie
           znalazłaby się u pana praca dla mnie?”.
             Pan Terkeltojb już przywykł do tego, że przerywa mu się w środku zdania,
           więc nie wywiera to na nim wrażenia. Robi pauzę w swoim monologu, po czym
           taksuje Jankewa od stóp do głów. Pyta o kwalifikacje. Usłyszawszy, że mło-
           dy człowiek w znoszonym odzieniu i rozciągniętych butach jest bezrobotnym
           tkaczem, wypytuje dalej, poddając nieustannej obserwacji. W istocie bardzo
           potrzebuje pomocnika. Zwraca uwagę na szczupłą figurę chłopca, jego grację,
           niemal elegancję w ruchach. Ktoś taki bez problemu powinien się wyuczyć fachu
           kelnera i pewnie będzie ukontentowany, zarabiając grosze, a może i zadowoli
           się samymi napiwkami.
             Pan Terkeltojb ma dobre oko do ludzi. Oceniając delikatną, opaloną cerę
           twarzy Jankewa i jego przyjazne brązowe oczy, a także zwracając uwagę na
           ostrość jego odpowiedzi, wie, że chłopak wspaniale dopasowałby się do zespołu
           restauracji Capri, o ile, rzecz jasna, przywdzieje czysty kelnerski uniform. Poza
     64    tym pan Terkeltojb zauważa, w jaki sposób patrzą na Jankewa panie siedzące
   61   62   63   64   65   66   67   68   69   70   71