Page 704 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 704
komiczne, ale dla nas to przerażający obraz. Bardziej niż zwykle odczuwamy
pustotę naszych umysłów i żołądków.
Po południu syreny obwieszczają, że alarm jest odwołany. Jednak dokładnie
w tym momencie deszcz przybiera na sile i zamienia się w potop. Nie da się
zacząć pracy. Musimy pozostać w jarze pod drzewami. To zabawne narzekać
na tę sytuację. Mamy okazję zachować siły. Przemoknięcie na deszczu nie ma
żadnego znaczenia. Gdyby tylko dzień tak się nie dłużył, i gdyby głód był znośny,
dałoby się wytrzymać.
Przygarbione i przyciśnięte jedna do drugiej, tupiemy nogami w błocie, żeby
utrzymać ciepło. Do głowy zaczynają przychodzić okropne myśli. Żal zatyka gar-
dło. Rozpacz staje się tak ciężka, że uginamy się pod nią. Nie wiemy, czy nasza
depresja jest rezultatem naszych przeżyć, które już minęły, czy gryzącego prze-
czucia tego, co ma nadejść. Czy to, co nam tak dokucza, to strach przed jutrem,
pytanie o to, w jaki sposób przekroczymy granicę wolności? Nie ma wątpliwości,
że koniec wojny się zbliża. Czy Niemcy pozwolą nam żyć?
Deszcz spływa z nas jak z niewykręconego prania. Zaczynamy paplać między
sobą, żeby pozbyć się czarnych myśli. Mówimy, co tylko przyjdzie nam do głowy.
Ale o czym nie chcemy zacząć rozmawiać, od tego odwracamy się w stronę
opisywania trudności, które nas uciskają. Robi się nam dzięki temu trochę lżej.
Jednak w miarę prowadzenia rozmowy rozpacz, jakby grając na strunach deszczu,
wzrasta. Serce każdej z nas staje się podwójnie obciążone wagą kolektywnego
nieszczęścia. Kobiety zaczynają krakać jak potworne wyrocznie. Słucha się ich,
kołysząc się razem z drzewami smaganymi przez wiatr. Ogarnia nas zimowa
bezradność.
Młodsze kobiety nie mogą tego w końcu znieść. Jesteśmy zmęczone użalaniem
się nad sobą i narzekaniem, na gwałt próbujemy otrząsnąć się z tego, co ciąży
nam na duchu. Jest wśród nas kilka pobożnych dziewczyn, ale większość z nas
nie jest religijna. Część jest społecznie świadoma, pozostałe są prymitywne. Ale
my wszystkie, młodsze, reagujemy w ten sam sposób.
Najpierw zaczynamy chichotać i zmuszać się do śmiechu bez powodu. Brzmi
to histerycznie, ale trochę nam pomaga. Następnie pobożne dziewczęta mówią,
że Bóg nas nie opuści, jakby zapomniały, że już nas opuścił. My, niereligijne,
dyskutujemy o niemieckich porażkach, o zwycięskich armiach wyzwolenia,
które nie myślą o niczym innym jak tylko o tym, by uwolnić więźniów obozów
koncentracyjnych od niewolnictwa. Zarówno religijne, jak i niereligijne zgadzają
się w opisach radości czekającej na nas w nowym świecie, który wkrótce otworzy
dla nas swoje wrota.
Piękna Rela, żądna, by się od nas nie odróżniać, wyskakuje znowu z mono-
logiem o tym, co będzie jadła po wojnie. Jak każda z nas, zaczyna swoją wypo-
wiedź słowami „po wyzwoleniu...”. Ale to, co mówi, jest bez polotu. Owszem, jest
zdolna przyciągnąć naszą wyobraźnię wizjami królewskich stołów zastawionych
702 wszelakim jadłem, ale z jej okrągłą buzią, z ładną, niepomarszczoną skórą