Page 705 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 705

i delikatnymi, pulchnymi rączkami – nie należy do naszego świata. Jest kapo.
             Swoją długą paplaniną zamierza pokazać, że jest w tym samym stopniu głodna
             co my. Ale osiąga coś przeciwnego. Wzbiera w nas gniew. Nasza nienawiść do
             niej jest niewiele mniejsza od tej, którą darzymy esesmanki, nie dlatego, że nas
             wyjątkowo dręczy, ale dlatego, że jest jej tak dobrze.
                Łapie nasze wrogie spojrzenia i czuje się urażona, że nie doceniamy, jak
             spoufala się i pozostaje z nami w błocie, mimo że alarm się skończył i zamiast
             tego mogłaby schować się u swojego obrońcy w biurze. Urywa monolog i, dumna
             jak paw, z piękną głową podniesioną tak wysoko, na ile pozwalają jej na to wiatr
             i deszcz, ucieka od nas. Patrzymy za nią.
                I tu nasza Lea nagle zaczyna śpiewać:

                Ich hob gezen flaterl flatern fun bojm cu bojm.
                Di fligelech cebrochn, flit es, flit es kojm 469 .

                Lea opuszcza drzewo, pod którym stoi i schodzi na dno jaru. Poniżej, w lo-
             dowatym błocie, unosi ramiona i zaczyna trzepotać nimi w powietrzu. Zatraca
             się w czymś w rodzaju dziecinnego tańca. Tupie nogami w wodzie i rozpryskuje
             wokół siebie kawałki lodu. Świergocze dziecięcym głosikiem tę samą piosenkę,
             do której wykonałam swój debiut taneczny w przedszkolu.
                Co zrozumiałe, gapimy się na Leę. Nie przestaje gestykulować i robić min
             jak mała dziewczynka. Bolesnym jest wsłuchiwać się w dźwięk jej zmienionego
             głosu i w groteskowy, smutny ton, w którym śpiewa te słowa.
                Co się stało z naszą Leą? Ubóstwiamy ją. Człowiek musiał się uśmiechnąć
             na widok jej jaśniejącej twarzy. Jak odważnie i prowokacyjnie zachęcała nas
             do śpiewania pieśni rewolucyjnych w drodze do pracy i z powrotem! Jak zwykła
             nucić swoje własne pieśni razem z nami, kiedy zbierałyśmy się potajemnie
             w baraku, by omówić wieści, które do nas dotarły. Co się z nią stało? Co się
             z nami wszystkimi stało? Gdzie się znowu podziała nasza pewność siebie?
             Przytłaczająca atmosfera tego dnia jest nie do zniesienia. Może zwariowa-
             łyśmy? Słyszę wysokie westchnienia, jak gdyby łkające drzewa chciały wes-
             tchnieniem wyrazić nasze troski. Jak smutny chór w amfiteatrze drepczemy
             powoli ku Lei, na dno jaru. Czy jesteśmy częścią halucynacji Lei, czy przeciwnie,
             ona jest częścią naszych?
                Kiedy podchodzimy do niej, Lea z wielkim pluskiem siada w błocie i obie-
             ma rękami zaczyna chlapać wodą w dwie strony od siebie. Następnie prze-
             staje śpiewać. Wkłada kciuk do ust i energicznie go ssie. Oczami pełny-
             mi dziecięcej niewinności, oczami tak wielkimi i ciemnymi jak dwie śliwki,
             patrzy na nas pytająco.



             469   (jid.) Widziałam, jak motyl z drzewa na drzewo frunie. / Skrzydełka złamane, ledwo lecieć umie.  703
   700   701   702   703   704   705   706   707   708   709   710