Page 701 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 701

się lepsze. Brakuje mi złudzenia wolności, jakie dają nam codzienne wymarsze
             poza obóz. Brakuje mi też za bardzo towarzystwa moich przyjaciółek, oraz Hansa
             i Bernharda, którzy są dla mnie reprezentantami dalekiego, otwartego świata.
             Tęsknię, żeby usłyszeć z ich ust codzienne wieści, a czas ogółem leci szybciej
             i nastrój jest lżejszy, kiedy buduje się domy, nawet jeżeli są dla zbombardowa-
             nych Niemców.
                Moja najbliższa okazja do pozostania w obozie, podczas gdy wszyscy wycho-
             dzą do pracy, została na mnie wymuszona przez okoliczność, na którą nie mam
             wpływu. Dostaję ropnia w gardle i muszę pozostać w budynku dla chorych. Mój
             stan się pogarsza. Dostaję wysokiej temperatury i niemal duszę się ropniem.
             Lekarka, czeska żydówka, dochodzi do wniosku, że nie ma wyboru, jak tylko
             powiadomić esesmana o moim stanie. To on zajmuje się poważnie chorymi więź-
             niarkami i wysyła je do głównego ambulatorium w Neuengamme, skąd rzadko
             wracają do obozu w Hummel. Esesman wchodzi do budynku dla chorych. Rzuca
             na mnie okiem i mówi:
                – A, to ty!
                Każe mi się ubrać i wydaje polecenie, żebym udała się za nim. Na roztrzęsio-
             nych nogach, z zamglonym umysłem, idę. Prowadzi mnie do baraku kuchni. Bez
             słowa rozgląda się dookoła. Jest przedpołudnie. W kuchni nie ma nikogo. Usadza
             mnie na ławce obok kuchenki, każe mi otworzyć usta i zagląda do środka. Nasze
             oczy spotykają się w okamgnieniu. Następnie odwraca się ode mnie i zaczyna
             przeglądać kolekcję noży rozłożonych na stole. Bierze do ręki nóż ze szpiczastym
             ostrzem. Zaostrza go na leżącej obok osełce, obmywa wodą z czajnika, który
             zauważa na kuchence, i jeszcze raz każe mi otworzyć usta. Zanim dociera do
             mnie, co zamierza zrobić, wtrynia mi nóż do gardła i przecina ropień. Podaje mi
             fartuch, żeby zatrzymać krew i ropę, które leją mi się z ust, i każe wracać do
             budynku dla chorych.
                Następnego ranka jestem zmuszona wrócić do pracy na placówce. Żydożerca,
             esesman, uratował mi życie.

                Robi się okropnie zimno. Zima otula obóz i plac budowy lodowymi ramionami.
             Wiatr torturuje nasze ciała. Mróz gryzie w uszy, nosy, czubki palców. Wraz ze
             słoną wilgotnością powietrza dociera aż do szpiku kości. Wolimy teraz pracować,
             niż nic nie robić, żeby nie zmienić się w kawał lodu. Ale grad i zmrożony deszcz
             to codzienni goście i często nie da się nic zrobić. Strażnicy muszą wygnać nas
             do jaru, a sami biegną się ogrzać.
                Stoimy pod drzewami w jarze, przytulone jedna do drugiej i czekamy, aż
             deszcz przestanie padać. Z wielką tęsknotą spoglądamy w dal na budynek dla
             majstrów i na wesołą smugę dymu, unoszącą się z jego komina. Patrzymy z za-
             zdrością na naszą piękną kapo Relę. Może pobiec sobie do swojego ukochanego,
             kierownika placu budowy, kiedy tylko jej się zachce, i rozgrzać swoje kończyny.
             Jej piękno jest jej paszportem do życia. Uważamy to za dowód na powszechną   699
   696   697   698   699   700   701   702   703   704   705   706