Page 702 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 702

niesprawiedliwość losu – jakkolwiek ja osobiście nie mogę nikogo oskarżać
           w mojej sytuacji, jedynie siebie samą. Rezygnując tak kapryśnie z dobroci Hildy
           i biorąc swój los we własne ręce, sama skracam sobie życie. Nie mam prawa
           narzekać. A jednak narzekam.

             Tego właśnie dnia, od momentu przyjścia na plac budowy, nie możemy zabrać
           się do pracy. Poprzedniej nocy spadł wodnisty śnieg, a w dzień smaga nas gęsta
           ulewa i grad. Powietrze, mgliste i wilgotne, wygląda jak osnute wstęgami cienko
           utkanych, bawełnianych sieci. Zimno gryzie, przenikając wszystkie zakamarki
           ciała. Dookoła nie widzimy nic poza szarością spowijającą niebo, ziemię, ludzi
           i budynki w jeden zawikłany kłąb.
             Wysyłają nas do jaru, byśmy znalazły schronienie w tejże wielkiej rozpa-
           dlinie. Część liści trzyma się jeszcze na gałęziach drzew, jak gdyby uparły się,
           by przetrzymać północnoniemiecką zimę i dożyć wiosny, do której nie mają
           żadnego prawa. Gleba jaru jest nierówna, błotnista i pełna zamarzniętych
           kałuż. Stajemy wyżej i trzęsiemy się z zimna. Większość kobiet nie ma na
           sobie nic poza pasiastymi ubraniami i chodakami. Te, które mają więcej szczę-
           ścia, jak na przykład nasza piątka, noszą pod ubraniem halkę, lub jakąś inną
           szmatę znalezioną na śmietniku. Ze względu na stromość jaru, nie stoimy na
           tym samym poziomie, ale kryjemy się wyżej lub niżej, zależnie od tego, gdzie
           znajdzie się drzewo, pod którym można się usadowić. Głowy wypatrują jedna
           drugiej. Wyglądamy jak chór w greckiej tragedii, w amfiteatrze – jakby niewi-
           dzialny reżyser chciał każdą z twarzy uczynić widoczną dla, jak to ujęła Hilda,
           nieistniejącej publiczności.
             Rozlega się alarm powietrzny. Strażnicy i majstrzy siedzą w swoich schronach.
           Ocaleni ze słynnego bombardowania Hamburga 468  – opowiadanie o którym
           w najdrobniejszych szczegółach nigdy ich nie męczy, tym bardziej cierpią ze
           strachu teraz, kiedy szczęście ich ojczyzny obraca się wniwecz.
             Patrzenie na to, jak nasi panowie biegają niczym myszy w poszukiwaniu
           kryjówki, daje nam rzecz jasna głęboką, wewnętrzną satysfakcję. Bawimy się
           świetnie. Jak gdyby to nie o nas chodziło. Odważnie spoglądamy ku niebu i bło-
           gosławimy przemykające po nim stalowe ptaki. Modlimy się do nich i błagamy
           je, żeby czym prędzej przybyły nas ratować. Pod osłoną ich ogłuszającego huku
           obrzucamy Niemców tyloma przekleństwami, ile tylko jesteśmy w stanie wymyślić.
             Jednak tego dnia nie potrafimy osiągnąć atmosfery szczerego entuzjazmu.
           Samoloty znikają za szybko, jakkolwiek alarm nie ustaje przez długie godziny.




           468   Pierwszy potężny nalot wojsk alianckich na Hamburg miał miejsce pod koniec lipca i na początku
             sierpnia 1943 r. i otrzymał kryptonim Operacja Gomora. Na miasto spadło wówczas 9000 ton
             bomb, a 60 procent Hamburga starto z powierzchni ziemi. W wyniku bombardowań zginęło co
    700      najmniej 42 tysiące osób, a 900 tysięcy straciło dach nad głową.
   697   698   699   700   701   702   703   704   705   706   707