Page 699 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb - Listy do Abraszy.
P. 699
Cieszę się z mojego nowego stanowiska. Pomieszczenie magazynowe, w któ-
rym pracuję, nie jest ogrzewane, ale sąsiedni pokój, w którym mieści się biuro
Herr Straussa, jest. Siedzę na niskiej ławeczce przy ciepłej ścianie, z młoteczkiem
albo grubą igłą w ręce, i tak dobrze, jak umiem, naprawiam zabłocone, sztywne
płótno chodaków. Robię sobie wyrzuty, że nie nauczyłam się dobrze szyć od
mamy. Tak bardzo miała rację, kiedy mówiła, że jej córki muszą uczyć się dawać
sobie radę w życiu. Przez ścianę słyszę, jak Irka i Herr Strauss dobrze się bawią.
Umieram z nudów, a serce rwie mi się do czegoś, sama nie wiem do czego.
Kiedy po skończonym dniu pracy kobiety wchodzą do magazynu wymienić
podarte buty na całe, albo na nowe, zajmuję się nimi. W ten sposób wpada do
mnie któregoś razu Lea. Nie może pozostać w lazarecie, mówi mi, bo nie ma
wymaganej temperatury trzydziestu ośmiu i pół stopnia. Musi więc chodzić z po-
wrotem na placówkę, i chce, żebym naprawiła jej buty. Daję jej parę nowiutkich
chodaków, a ona mówi nagle z natchnieniem:
– Słuchaj, mam nową piosenkę! – I zaczyna śpiewać na głos: – Niemcy,
Niemcy klęsk doznają. Klęsk doznają w dzień i w noc. Hitlerowi grób już kopią,
szpadlem – taka jego moc.
– Nie śpiewaj tak głośno – proszę ją. – Herr Strauss może cię usłyszeć przez
ścianę.
Lea wybucha śmiechem, macha mi na pożegnanie nowymi trepami i wybiega
z pokoju. Ma nadludzką siłę.
Innym kobietom też daję to, o co poproszą, nie z dobroci serca, ale żeby jak
najszybciej się z nimi uporać. Chcę pobiec z powrotem do mojego baraku, zo-
baczyć się z przyjaciółkami, przeczytać gazetę, którą dał im Hans, i dowiedzieć
się, co takiego usłyszały na placu budowy, który staje się dla mnie symbolem
wolnego, otwartego świata. Uczę się również sztuki wymykania się z magazynu
i zakradania na tyły kuchni, gdzie Goldowa ukrywa dla nas trochę obierek po
ziemniakach. Trzymam te skarby w magazynie i po pracy zabieram do nas, do
baraku. Myjemy ziemniaczane skórki, dzielimy na pięć równych porcji i przegry-
zamy je po wieczornej zupie, na deser.
Straussowi nie udaje się odkryć skórek od ziemniaków, które chowam w ma-
gazynie, szybko jednak odkrywa, że rozdaję naprawione bądź nowe buty ko-
bietom, które mogą jeszcze chodzić w rozpadających się lub już znoszonych.
To pachnie jak sabotaż. Herr Strauss, poczciwy człowiek, nie donosi na mnie
Oberscharführerowi, bo odpowiedzialność za buty leży także po jego stronie.
Wyzywa mnie tylko jak należy, wyrzucając z siebie potok przekleństw. Idzie
porachować się z Hildą, a Hilda podchodzi do sprawy z godnością, mówiąc
mu, że jestem „głupią krową”. Wzywa mnie do swojego małego baraku, który
w świetle dnia wygląda jak politowania godny buduar, udekorowany szma-
tami i kawałkami papieru. Mówi do mnie serdecznie, ciepło, ochrypłym gło-
sem, i wygląda, jakby bardzo chciała mi coś powiedzieć, ale powstrzymywała
się od tego wszystkimi siłami. 697